piątek, 30 grudnia 2022

Potop - część pierwsza

 

Źródło: https://www.learnreligions.com/all-about-noahs-flood-700164,
data odczytu: 29.12.2022

Omawiając różne postaci z nordyckich czy słowiańskich wierzeń staram się podkreślać podobieństwa do innych mitologii. Czasami są wręcz uderzające, niemal lustrzane. Dziś wyjdziemy mocno poza kręgi opowieści z naszego regionu, omawiając i zestawiając historie o jednym znaczącym kataklizmie, o którym pamięć przetrwała praktycznie w każdym zakątku świata. Mowa o Wielkim Potopie, który miał u zarania dziejów przetoczyć się przez świat. A żeby jednak było coś z wikińskiej symboliki, przejdziemy po kolei przez dziewięć różnych historii (wszak dziewiątka to święta liczba dla wyznawców skandynawskich Bogów). W pierwszej części omówimy sobie najbardziej znaną historię, o Noem, tę o Bergelmirze oraz mit o Deukalionie i Pyrze, który możecie pamiętać z lektury Mitologii. Wierzeń i podań Greków i Rzymian Jana Parandowskiego.

Źródło: https://reasons.org/explore/publications/questions-from-social-media/was-there-only-one-continent-before-noahs-flood, data odczytu: 29.12.2022

Noe

Chyba najbardziej znana historia o Potopie. Historia zaczyna się, gdy Bóg Jahwe widzi, że wielka jest niegodziwość wśród ludzi, których stworzył. Postanawia więc w żalu zniszczyć całą ludzkość jak i zwierzęta. Ostrzegł jednak Noego, którego darzył życzliwością i przyjaźnią, by ten zbudował arkę, która miała dać schronienie jemu, jego rodzinie i parze każdego gatunku istot żywych. Opowieść wskazuje konkretne wymiary statku a także wytyczne co do zapasów żywności dla ludzi i zwierząt.  Kiedy arka była już gotowa, Jahwe sprowadził na ziemię czterdzieści dni nieprzerwanego deszczu. Biblia podkreśla także, że wszystkie źródła Wielkiej Otchłani trysnęły wodą, zasilając tym samym siłę Potopu. Poziom wód przewyższyć miał najwyższe góry. Po upływie kolejnych stu pięćdziesięciu dni wody obniżyły się i statek osiadł na górze Ararat. Następnie dostajemy opis, jak Noe wypuszcza ptaki, najpierw kruka, a potem gołębicę, by przekonać się, czy wody opadły i w innych częściach świata. Jedna z prób wysłania gołębicy zakończyła się jej powrotem z gałązką oliwną, a przy kolejnej skrzydlaty posłaniec nie wrócił. Był to znak, iż znalazł sobie suche miejsce. Warto tu zaznaczyć, iż w apokryficznej księdze Henocha wspomniani są nefilim, olbrzymi, pół-ludzie, pół-aniołowie. Opisywani byli jako giganci, wspomina o nich również Księga Rodzaju, zaznaczając, iż żyli w czasach przed Potopem. Źródło to podaje dalej, iż to oni czynili zło na Ziemi, a Jahwe zesłał wielką powódź, by wytracić właśnie ich rasę, co będzie istotnym szczegółem przy następnych opowieściach.

Data odczytu: https://www.newsweek.com/antarctica-discovery-ancient-forest-bible-flood-book-genesis-753747,
data odczytu: 29.12.2022

Bergelmir

Druga zaś historia, o olbrzymie Bergelmirze, pojawiła się już na blogu. Dla przypomnienia, był on jednym z pierwszych gigantów, prawdopodobnie wnukiem Thrundgelmira. Kiedy Odyn, Wili i We zabili Ymira, wielka powódź zalała świat, albowiem krew pierwszego z olbrzymów była niczym innym, niż wodą. Thrundgelmir miał zginąć w tym Potopie. Spośród olbrzymów ocaleć miał jeno Bergelmir i jego rodzina, którzy znaleźli schronienie na swoim statku. W końcu, gdy wody opadły, dotarli do odsłoniętej skały, a jego potomstwo zasiedliło pobliski Jotunheim, Krainę Olbrzymów (w tym miejscu warto zaznaczyć, że Jotunheimen to najwyższe pasmo górskie w Norwegii). Giganci pamiętali, że przez Asów zginęła prawie cała ich rasa i to stało się początkiem nienawiści, którą żywili do Odyna i jego krewnych. W tej historii nie pojawia się motyw grzechu i zniszczenia świata z nim związanego, chyba, że za przewinienie uznamy bycie olbrzymem. Co jest jednak wspólnym motywem z historią Noego to istnienie jednej, jedynej rodziny, która na drewnianym statku przetrwała kataklizm, a gdy ten ustępował, znaleźli suchy ląd na szczytach wysokich gór. Zostaje jeszcze sama kwestia wyginięcia olbrzymów pochodzących od Ymira, podobnie, jak gigantycznych nefilim, w Biblii.

Źrodło: https://antycznahellada.com/mity/deukalion-i-pyrra/,
data odczytu: 29.12.2022

Deukalion i Pyrra

Na pewno większość z Was kojarzy tytana Prometeusza z czasów szkolnych, gdy przerabialiście Mitologię Jana Parandowskiego, jako lekturę (tylko na marginesie wyrażę swe oburzenie, iż wierzenia Greków i Rzymian są w podstawie nauczania, a Słowian już nie, pomimo, iż mamy dobre opracowania, jak te autorstwa Baranowskiego czy Gieysztora, spisane kilkadziesiąt lat temu). Jego synem był Deukalion, który poślubił Pyrrę, córkę Pandory (tak, tej od skrzynki!). Deukalion został królem Tesalii u zarania dziejów. Jednak już u zarania dziejów w ludziach krzewiło się zło. Przemoc, gwałty, wojny – wedle Greków istniały już w pierwszym pokoleniu ludzi. Czarę goryczy miała przelać wieczerza u króla Arkadii Likaona, kiedy ten kazał podać Zeusowi potrawę z własnego syna. Rozwścieczony kanibalizmem Bóg uznał, że ludzkość trzeba zgładzić. Z jego rozkazu Południowy Wiatr przyniósł tak gwałtowną burzę, że w krótkim czasie wszystkie zbiorniki wodne wystąpił z brzegów. Ludzie szukając ratunku wspinali się na budynki, próbowali chronić się w łodziach. Woda jednak cały czas się podnosiła, aż tylko szczyty Olimpu i Parnasu wystawały ponad jej powierzchnię. Nawałnica trwała dziewięć dni i dziewięć nocy. W ostatecznym rozrachunku kataklizm przetrwać mieli tylko Deukalion i Pyrra, którzy byli poczciwi, o czystych sercach. To właśnie ich dobroć przyczyniła się do ich ocalenia, albowiem Zeus przez wzgląd na nich powiedział Prometeuszowi o Potopie, który chce zesłać na Ziemię. Tytan zaś ostrzegł swojego syna, by ten zaczął budowę drewnianej arki (wedle jednych relacji był to statek, wedle innych, szczelna skrzynia z drewna akacjowego, w której małżeństwo zgromadziło zapasy żywności na czas kataklizmu… Oraz po parze zwierząt każdego gatunku). Para dopłynęła do szczytu Parnasu i kiedy wody zaczęły ustępować wysłali gołębia, by sprawdzić, czy niższe tereny są już bezpieczne (brzmi znajomo?). Ziemia stała się pustkowiem, pełnym zwłok ludzkich i zwierzęcych. Deukalion i Pyrra byli już w podeszłym wieku, schorowani i nie dowidzieli. O spłodzeniu dzieci mogli zapomnieć. Prosili więc o poradę, co mogą zrobić, by ludzkość się odrodziła. Zeus nakazał im iść przed siebie z zawiązanymi oczyma i rzucać za plecy kości ich matki. Król Tesalii, wiedząc, że oboje z żoną mieli różne matki, uznał, że ta rada to zagadka, a ich wspólną matka jest Ziemia, zgadł, iż chodzi o kamienie. Tak więc para staruszków szła z przepaskami na oczach, podnosząc i przerzucając kamienie przez ramiona. Te, które rzucał Deukalion, upadając zamieniały się w mężczyzn, a te ciskane przez Pyrrę, w kobiety.

Na tej opowieści dziś poprzestaniemy. Zebraliśmy sobie wierzenia z północnej i południowej Europy, a także z Bliskiego Wschodu. Następnym razem ruszymy dalej, w głąb Azji, poznając sumeryjskie, irańskie oraz indyjskie opowiadania o Potopie.

Kończąc tradycyjnie chciałbym zaprosić do odwiedzenia mojego profilu na Facebooku. Proszę również o udostępnianie moich artykułów, by dotrzeć do szerszego grona Odbiorców. A jeśli masz drogi Czytelniku sposobność i chęci, możesz wesprzeć mnie na Patronite, wzorem Piotra Brachowicza, mojego pierwszego Patrona.

piątek, 16 grudnia 2022

Piżmowoły

 

Źródło: https://waypointtv.com/hunting/articles/71-north-hunting-muskox-and-caribou-along-greenlands-rugged-coast,
data odczytu: 15.12.2022

Jeśli ktoś oglądał drugą część animacji Epoka Lodowcowa może kojarzyć jeden z pojawiający się tam gatunków zwierząt – piżmowoła. Ten wielki ssak przed ostatnim zlodowaceniem zamieszkiwał liczne tereny na półkuli północnej. Obecnie populacje spotyka się w Ameryce Północnej i na Grenlandii, aczkolwiek próby introdukowania gatunku mają miejsce na większości terenów jego pierwotnego występowania. Dziś zagości także na moim blogu.

Piżmowół to dość spory ssak z rzędu parzystokopytnych. Samice osiągają długość ciała między 1,5 a 2,0 metra, natomiast samce są wyraźniej większe i mogą osiągnąć długość do 2,5 metra. Masa również różni się od płci – od 180 kg to nawet 410 kg. W kłębie osiągają wysokość od 1,1 do 1,5 metra. Zarówno samce jak i samice posiadają długie, zakrzywione rogi o długości między 60 a 70 cm. Sierść w ciemnych odcieniach, od brązu przez szarości i czerń, może osiągać nawet 100 cm długości.  W okolicach głowy i grzbietu włosy mogą przybierać jaśniejsze odcienie.

Źródło: https://www.fanpop.com/clubs/ice-age/images/7967666/title/ice-age-2-meltdown-screencap,
data odczytu: 15.12.2022


Żyją około 20 lat, jednak rekord należy do osobnika, który przeżył ponad 27 wiosen. Pod koniec lipca i z początkiem sierpnia rozpoczynają okres godowy podczas którego piżmo samców wydaje intensywny zapach, wabiący samice. Ciąża u piżmowołów trwa dziewięć miesięcy. Najczęściej rodzi się jeden cielak, chociaż zaobserwowano także przyjście na świat bliźniaków. Młode po narodzinach ważą 9-11 kg. Przez pierwsze trzy miesiące żywią się mlekiem matki, później zachęcane są do szukania pożywienia. Niestety, szacuje się, że z powodu surowych warunków panujących w Arktyce około połowa młodych nie dożywa pierwszego roku. Często przyczyną śmierci jest zapalenie płuc, bywające wyjątkowo niebezpieczne przy mroźnym powietrzu dla małych cielaków, u których nie rozwinęła się jeszcze pełna odporność. Mogą także, podobnie jak ludzie, chorować na odrę.

Są roślinożerne, posiadają czterokomorowy żołądek. W zależności od pory roku żywią się liśćmi roślin (uwielbiają wierzbę polarną), trawami, porostami, mchami i korzeniami. Potrafią swoimi masywnymi rogami rozbijać lód by dostać się do pożywienia.

Żyją w stadach, w których są samce i samice w różnym wieku. Ich struktura jest hierarchiczna. O przywództwo walczą samce – wygrywa ten, kto po licznych zderzeniach się rogami nie ustąpi, bądź nie ucieknie. Walka o dominację w stadzie ma charakter pojedynku. Dwa samce najpierw pocierają się rogami, by wyczuć przeciwnika i wyzwać go na pojedynek. Następnie cofają się na odległość około 20 metrów, po czym następuje szarża za szarżą, aż do rozstrzygającego uderzenia. Osobniki w stadzie komunikują się mruczeniem, rykami bądź beczeniem a także ruchami głowy. W trakcie sezonu letniego przebywają z najbliższymi krewnymi w grupkach po 5-6 osobników, najczęściej w pobliżu rzek. Gdy zbliża się zima, wracają do stad liczących po kilkadziesiąt osobników i przemieszczają się na wyżej położone wyżyny.

Piżmowół na stacji kolejowej w Oppdal
Źródło: Zbiory własne


Najstarsze znalezione szczątki liczą ok. 600 000 i chociaż wizualnie mogą przypominać krowy i żubry, to wyewoluowały od tego samego przodka, od którego pochodzą kozy i owce. Przed końcem ostatniej epoki lodowcowej żyły na terenach Syberii aż po Pacyfik, w północnej Europie (ich szczątki znaleziono nawet na polskim wybrzeżu), na Grenlandii i w Kanadzie. Obecnie od połowy XX wieku stara się je przywracać do swoich środowisk w Norwegii, na Alasce i w Rosji, gdzie wyginęły w ciągu kilkuset ostatnich lat. Głównym powodem ich eksterminacji w różnych zakątkach Arktyki były nadmierne polowania przez człowieka. W dziczy tylko niedźwiedzie i wilki stanowią dla nich zagrożenie, chociaż z większości walk z innymi gatunkami wychodzą cało ze względu na swoje rozmiary i szybkość, a także dzięki pracy grupowej przy przeganianiu napastników. Najbardziej podatne na ataki są najmłodsze i najstarsze osobniki w stadach. Dzięki działaniom mającym odtworzyć gatunek, nie są już obecnie zagrożone wyginięciem. Szacuje się, że około 100 000 osobników żyje w dziczy, a liczne stada w różnych ośrodkach badań.

Kiedy pierwszy raz wybierałem się do Norwegii w 2015 roku w jednym z przewodników natrafiłem na informacje, że często dochodzi do wypadków z udziałem piżmowołów. Turyści, lekkomyślnie uważając je za duże, powolne krowy, sami je prowokują. A tymczasem ta duża krowa potrafi rozpędzić się do prędkości 60 km/h i zachwiać autem, w które uderzy (nie wspominając już, co może się stać z człowiekiem przy takim impecie uderzenia).

Jako ciekawostkę należy wspomnieć, że z sierści piżmowołów produkuje się także ubrania, które cechuje wyjątkowa odporność na zimno (większa nawet niż owczej wełny). Nie może to dziwić, biorąc pod uwagę, jak natura ukształtowała ten majestatyczny gatunek w trudnym klimacie.

Kończąc dzisiejszy temat chciałbym tradycyjnie zaprosić do odwiedzania mojego profilu na Facebooku, udostępniania artykułów, by dotrzeć do szerszej rzeszy Czytelników, a także do wsparcia mojej twórczości na Patronite, wzorem Piotra Brachowicza, któremu za to wsparcie serdecznie dziękuję.

piątek, 2 grudnia 2022

Ull

 

Źródło: https://norsespirit.com/blogs/mythology/ullr,
data odczytu: 02.11.2022

Prawie trzy lata temu omówiliśmy sobie Skadi, Boginię zimy i gór. Jej atrybutami były narty i łuk. Nie była ona jedynym bóstwem, które miało zamiłowanie do polowań i narciarstwa. Dziś omówimy sobie jej męskiego odpowiednika, Ulla.

Ull miał być synem Sif, żony Thora. Nie był jednak dzieckiem Boga Piorunów, a jego pasierbem. Jego ojcem mógł być wojownik Egil Orvandill, znakomity łucznik i kowal, który ostatecznie został pokonany przez Thora (wedle innej teorii był to sam Loki, Bóg Oszustwa). Ull odziedziczył wiele zdolności po ojcu. Jego imię powszechnie tłumaczy się jako Chwała. Był nad wyraz silnym wojownikiem, w pojedynkach świetnie używał tarczy, przez co uważano go też za jej patrona. Jak nikt strzelał z cisowego łuku, który stanowił jego ulubioną broń. W górskim terenie poruszał się na swoich nartach, wykonanych z kości. Do podróży morskich używał statku zwanego Skjold (nord. tarcza – dlatego też kenning Statek Ulla oznaczał właśnie tarczę). Posiadał też olbrzymią kość z wyrytymi runami, która utrzymywała się na wodzie i potrafiła szybko płynąć po falach (czyżby nordyccy Bogowie mieli zaczarowane deski surfingowe?).

Miał być wysoki i przystojny. Wspomina się, iż jego kochankami była zarówno Frigga jak i Hel (tym drugim związkiem wikingowie tłumaczyli sobie cykliczność pór roku, gdyż Ull regularnie spędzał część miesięcy w Helheimie, u boku swojej rozkładającej się ukochanej). Kiedy Skadi rozwiodła się z Njordem, wyszła ponownie za mąż właśnie za Ulla. Nic dziwnego - zamiłowanie do gór i narciarstwa łączyło oboje.

Wedle Gesta Danorum, podczas wojny Asów z Wanami (dwie dynastie Bogów w mitologii nordyckiej) ci pierwsi zostali na pewien czas przepędzeni z ich domeny, Asgardu. Przez kolejne dziesięć lat władzę nad tym światem sprawować miał właśnie Ull. Może to być echem jego pozycji we wcześniejszych wiekach, gdzie przypuszcza się, iż był bóstwem tak ważnym jak Odyn, Tyr czy Thor. Być może to w tym czasie jego kochanką została Frigga, która była przecież żoną Wszechojca. Po wojnie osiadł w części Asgardu zwanej Ýdalir – Cisową Doliną (drzewo, które było szczególnie z nim związane, z którego wytworzony był także jego łuk). Przejęcie władzy po Odynie może stanowić także pozostałość jeszcze starszych wierzeń, gdy Wszechojciec był Bogiem Lata, a Ull, jako Bóg Zimy, przejmował władzę na chłodniejszą porę roku.

Źródło: https://www.ullensaker.kommune.no/publisert-innhold/politikk-og-organisasjon/kommunikasjon/,
data odczytu: 02.12.2022

Pomimo, że był czczony szczególnie na Islandii, jego kult rozwinął się na terenach dzisiejszej Norwegii oraz Szwecji. Widać to po zachowanych nazwach miejscowości – najlepszym przykładem jest norweska gmina Ullensaker, której zarówno nazwa jak i herb nawiązują do Boga Narciarstwa. W szwedzkiej miejscowości Lilla Ullevi (nazwa też nie jest bez znaczenia), niedaleko Uppsali, znaleziono ślady archeologiczne potwierdzające kult Ulla już w V wieku naszej ery. Mnogość miejscowości w Skandynawii (a także w Szkocji, gdzie osiadali wikingowie) nawiązujących do Ulla potwierdza fakt, iż był bardziej znaczącym bóstwem, jednak z czasem jego kult ustąpił innym postaciom. Również tłumaczenie jego imienia, Chwała, wiąże go z ważną pozycją w nordyckim panteonie.

Współcześnie, symbolika Ulla wraca – jest szczególnie popularny wśród germańskich i skandynawskich narciarzy, a jego podobizny umieszcza się na medalach wręczanych zwycięzcom zawodów sportowych.

Na zakończonie tradycyjne podziękowania dla Piotra Brachowicza za wspieranie mojego bloga na Patronite. Jeśli i Tobie podobają się moje artykuły, zachęcam do dorzucenia swojej cegiełki lub udostępniania mojej strony - dzięki temu trafię do szerszego grona odbiorców. Na koniec zapraszam do polubienia mojego profilu na Facebooku.

piątek, 18 listopada 2022

Gloso

 

Źródło: https://burialsandbeyond.com/2020/01/02/the-gloson-demon-ghost-pig-of-sweden/,
data odczytu: 17.11.2022

Motywy świniowatych gościły już na moim blogu. Był Gullinbursti, Złotogrzywy, dzik, którego dosiadał bóg Frej. Pojawili się też Svinfylkingowie, wojownicy, którzy za patrona obrali sobie dzika, a ich styl walki miał przypominać szarżę tego zwierzęcia. Wspomniałem również o świątecznych zwyczajach związanych ze świniami. Dziś poznamy kolejną świniowatą istotę ze szwedzkich wierzeń – Gloso.

Gloso (lub Gloson) była wielką białą świnią lub lochą, o dużych kłach i świecących, bądź płonących oczach. Niektórzy mówili, że jest rozmiarów psa, inni, że wołu. W jednej z relacji pochodzącej z XIX wieku świadek zeznawał, iż Gloso miała sto oczu. Niektórzy uważali, że bestia posiadała również na grzebiecie rząd kolców, którymi rozszarpywała ludzi, biegając między nimi. Niekiedy potrafiła porwać śmiertelnika na swój grzbiet i galopować z nim przez bardzo długi czas – od siedmiu dni do trzech lat. Taki nieszczęśnik wracał cały poraniony od ostrego grzbietu, mógł postradać zmysły lub umrzeć z wyczerpania, a po kilku latach nieustannego biegu jego ciało zostawało porzucane. Mogła też objawiać się w towarzystwie małych i równie upiornych warchlaków (bez wątpienia, robiących demoniczne kwik kwik). Czasami posiadała na pozór ludzką sylwetkę ze świńską głową i poruszała się na dwóch nogach. Nazwa prawdopodobnie pochodzi od szwedzkiego zwrotu att glo znaczącego świecić, błyszczeć, co oddawało nienaturalny wzrok stworzenia. Potwór potrafił specjalnie ostrzyć kolce. Zamieszkując okolice cmentarzy lub starych ruin ocierał je o kamienie, mury i nagrobki, by były jeszcze groźniejsze. Wierzono także, że przyciągały go miejsca, gdzie niedawno zmarły dzieci. Uskoczenie przed lochą lub uchylenie się przed jej szarżą niekoniecznie ratowało człowieka. Jeśli potwór dotknął nawet ubrania danej osoby – ta wkrótce zapadała na ciężką chorobę. Otarcie się o skórę człeka była wyrokiem pewnej śmierci w niedługim czasie po spotkaniu.

Źródło: https://hedniskatankar.com/2018/11/08/gravson-och-autentiska-folktraditioner/,
data odczytu: 17.11.2022


Nie każde spotkanie z Gloso mogło zakończyć się śmiercią. Jeśli człowiek chciał przepowiedzieć przyszłość lub szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania, mógł sam szukać stwora. W tym celu należało udać się na nocną przejażdżkę lub spacer, której finał odbywał się na cmentarzu albo pod kościołem. W dzień poprzedzający wróżby należało pościć, nie wolno było witać innych ludzi, śmiać się ani usłyszeć piania koguta. W chwili spotkania człek winien ofiarować świni trzy kiełbasy, trzy kłosy zboża, trzy jabłka lub trzy orzechy (ale tylko siedmioletnie!), by uzyskać od niej wróżbę. Rytuał nazywany był ars gang (szw. coroczny spacer). Brak podarunku przy napotkaniu zwierzaka skutkował atakiem na śmiertelnika. Zwyczaj ten był praktykowany jeszcze w XIX wieku. Pewne noce uważane były za lepsze do wróżenia przyszłości. Wśród nich należy wymienić między innymi noc Bożego Narodzenia, 21 grudnia, przesilenie letnie a także każdą trzynastą noc danego miesiąca. Następnie na cmentarzu Gloso zsyłała wizję, którą należało odpowiednio zinterpretować. Przewrócony lub zniszczony nagrobek zwiastował zbliżającą się zarazę. Dźwięki ścinanego nocą drzewa lub przejeżdżających zbrojnych ludzi należało interpretować jako oznakę nadciągającej wojny. Natomiast gromadkę krasnoludów, Nisse lub myszy ciągnących za sobą zboże uznać należało za zwiastun pomyślności i urodzaju w nadchodzącym roku. Jeśli ktoś powtarzał rytuał przez siedem lat, w ostatnim roku mógł spotkać na swojej drodze upiornego, starego jeźdźca z płomieniami wokół głowy (no i teraz wiadomo, iż marvelowski Ghost Rider miał szwedzkie korzenie) ze zwojem albo książką wetkniętą w usta (lub wedle innej wersji, z patykiem na którym zostały wyryte runiczne napisy). Jeśli śmiałek odważył się wyciągnąć pergamin, mógł pozyskać niesamowitą wiedzę i wgląd w przyszłość bez konieczności powtarzania rytuału co roku.

Dziś w języku angielskim można doszukiwać się pozostałości po wierzeniach w Gloso. Słowo razorback oznacza zdziczałą świnię lub mieszańca świni i dzika. W dosłownym tłumaczeniu nazwa znaczy brzytwogrzebiety, co może być echem legend opowiadanych o dziku z ostrym jak brzytwa grzbietem. W 1984 powstał także film inspirowany legendą o Gloso pod tytułem Razorback. Opowiada o potwornym dziku, który terroryzuje mieszkańców… Australii, a nie mroźnej Skandynawii.

Kończąc, tradycyjnie chciałbym podziękować Piotrowi Brachowiczowi za wspieranie mojej twórczości. Jeśli i Tobie podobają się tematy, które omawiam, zapraszam do wsparcia mojego bloga na Patronite. Ponadto, zachęcam do odwiedzenia i polubienia mojego profilu na Facebooku oraz do udostępnienia moich artykułów - dzięki temu pomożesz mi dotrzeć do szerszego grona Czytelników :)

piątek, 4 listopada 2022

Nordyckie zaświaty i jak do nich trafić - część druga

 

Źródło: https://mythology.net/norse/norse-concepts/valhalla/, data odczytu: 04.11.2022

W poprzednim artykule wyruszyliśmy w podróż przez nordyckie zaświaty. Odwiedziliśmy zimny i mglisty Nilfheim oraz domenę bogini śmierci, Hel. Dziś, niczym Dante Alighieri podejmiemy dalszą wędrówkę po tych mistycznych krainach.

Za przeciwieństwo Helheimu, który był postrzegany w wielu źródłach jako nordyckie piekło, może w powszechnej opinii zostać uznana Walhalla, czyli Sala Poległych. Podczas gdy domena Hel znajdowała się głęboko pod ziemią, w korzeniach Yggdrasilu, tak Walhalla stała w Asgardzie, siedzibie Bogów i najwyżej położonym ze wszystkich Dziewięciu Światów.

Walhalla była wspomniana w modlitwie przytoczonej przez Ahmada Ibn Fadlana. Według jego relacji było to miejsce, gdzie zmarłą osobę witają wszyscy przodkowie i krewni. Dalej wspomina, że do tego pośmiertnego pałacu słabi wrogowie nie mają wstępu, a waleczni (a nie ci, którzy zginęli w bitwie) będą żyć wiecznie. Polegli byli wybierani do Walhalli przez Walkirie. Widzimy to w pieśni Krákumál, gdzie umierający Ragnar Lodbrok śmieje się i żywi nadzieję, iż Odyn wyśle po niego Walkirie, by zaprosiły go do jego domu, gdzie będzie pić piwo z rogów wespół z Bogami. A jak niektórzy z Was mogą wiedzieć, Ragnar nie zginął w bitwie, a w niewoli, wrzucony do dołu z wężami.

Wedle niektórych źródeł, by zmarły trafił do Walhalli jego ciało należało spalić (co także stoi w sprzeczności ze śmiercią Ragnara w niewoli), a prochy pogrzebać lub wrzucić do morza. Do zaświatów trafiało się wraz z całym dobytkiem, z którym człowiek został pochowany. Oprócz sag świadczą o tym wykopaliska archeologiczne – zarówno skandynawskie kurhany, zawierające dobra różnego rodzaju, jak i zbiorniki wodne w Danii i Szwecji, w których odnajdywano kosztowności i broń.

Na dachu pałacu stoi koza Heiðrún, z której wymion pozyskuje się najznamienitszy miód podawany na ucztach, a obok jeleń Eikþyrnir, z którego poroża, tak jasnego, że świeci własnym światłem, spływa źródlana woda. Na krokwiach przymocowane są włócznie, a na stropie zawieszone złote tarcze.

Za dnia mieszkańcy Walhalli ćwiczyli się w walce, czekając na nadchodzący Ragnarök, a wieczorem ucztowali. Podawano piwo, wino, miód, a daniem głównym było mięso z dzika Sæhrimnira. Dzik był tak olbrzymi, że starczało porcji dla każdego wojownika. Następnego dnia odradzał się, by znów służyć pod wieczór jako kolejna wieczerza (osobiście uważam, że to chyba najgorsza robota w gastronomii, o jakieś słyszałem – być codziennie podawanym jako posiłek). Gdy nadejdzie kres czasu, wojownicy wyruszą przez pięćset czterdzieści bram Walhalli (każda jest tak szeroka, że pomieści w jednym rzędzie ośmiuset wojowników), by stawić czoła armiom Zła w ostatniej bitwie.

Źródło: https://skjalden.com/nine-realms-in-norse-mythology/, data odczytu: 04.11.2022

Część osób wybranych przez Walkirie nie trafiała jednak do Walhalli, a do rządzonego przez Freję Fólkvangu (nord. Miejsca/Pola Ludzi). Innym mianem Bogini było Walfreja, czyli dosołownie Freja Poległych (człon –wal/-val, to ten sam, który widzimy w nazwie Walhalla). Miała ona przewodzić Walkiriom, które na rozkaz Odyna zabierały dusze poległych z pól bitew. Następnie połowa trafiała do Walhalli, a połowa do Fólkvangu. Pewne przesłanki wskazują, iż można było tam też trafić w inny sposób. W Sadze o Egilu córka tytułowego bohatera, nie chcąc żyć po śmierci swojego ojca, stwierdza, że nie tknie więcej jedzenia, dopóki nie zasiądzie do obiadu z Freją w jej domenie. Wśród Pól Ludzi znajduje się pałac Bogini, Sessrúmnir ­(nord. Komnata Do Siedzenia). Według opisów ta posiadłość miała być duża i piękna. Jednak znajdują się też wzmianki, że Sessrúmnir było… statkiem. Być może była to przenośnia, albo kształt samej budowli kojarzył się z okrętem – wszak wiele długich domów, jak ten w Borg na Lofotach, było budowanych na wzór odwróconego statku. Zupełnie teoretyzując, sam pałac mógł się przemieszczać lub nawet pływać, ale to moje przemyślenie nie znalazłem w żadnym źródle potwierdzenia.

Sama symbolika statku w drodze do zaświatów również była istotna. Większości społeczeństwa nie było stać na ikoniczne pogrzeby, gdzie palono cały statek ze złożonym nań ciałem i dobrami jego właściciela. Dlatego też wikingowie szukali innych, tańszych sposobów na zbliżoną formę pochówku. Przemierzając Skandynawię spotkałem się z cmentarzami, gdzie wokół grobu zostały ułożone kamienie symbolizujące kształt łodzi lub nawet same kurhany były usypane na ich podobieństwo. Takie okręty miały zabierać dusze do zaświatów. I znów, widzimy tu podobieństwo do innych wierzeń – Legendy Arturiańskie, które czerpią wiele symboli z celtyckich wierzeń, wspominają, że do raju, na Wyspę Jabłek Avalon, można było dotrzeć łodzią.

Do tej pory zatrzymywaliśmy się w Nilfheimie, Helheimie, Walhalli i Fólkvangu. Przy omawianiu tych miejsc w zaświatach przewijały się wzmianki o Ragnaröku, Zmierzchu Bogów, kiedy dojdzie do ostatniej bitwy Dobra i Zła. Mitologia nordycka nie kończy się jednak na tym końcu świata, opisuje także jego odrodzenie się i to, co nastąpi później. Na południu Asgardu przetrwa wzgórze Gimle (Gimli), które ma być jaśniejsze od światła. Ogień Surtura go nie tknie, a ci, którzy za życia byli dobrzy i prawi, znajdą miejsce w wybudowanym tam pałacu o złotym dachu.

Snorri Sturluson wspomina, że po Ragnaröku będzie istnieć dziewięć miejsc w zaświatach. Jednym z nich jest Andlang (nord. Andlegr Himinn – Duchowe/Elfickie Niebo) – trafią tu między innymi ci, którzy zginą (w przypadku niektórych drugi raz) podczas Zmierzchu Bogów. Co ciekawe, oprócz ludzi w Andlangu miały przebywać także elfy. Podobną rolę pełnić ma Víðbláinn (nord. Miejsce Poruszane Wiatrem).

Źródło: https://blog.vkngjewelry.com/en/norse-afterlife/, data odczytu: 04.11.2022

Snorri wymienia także inne nazwy nowych zaświatów, chociaż myli czasem ich kolejność (przykładowo, Víðbláinn jest wymieniane jako pierwsze niebo, a w innym miejscu jako czwarte). Ponadto pomimo istnienia dziewięciu pałaców, w jego tekstach przewija się tuzin nazw. Dla ciekawych, oto one: Hlýrnir, Heiðþorrnir, Hregg-mímir, Ljósfari, Drífandi, Skatyrnir, Víðfeðmir, Vetmímir, Leiftr, Hrjóðr.

W nowym świecie, na równinie Okolnir (nord. Nigdy Zimna) miał stać też dwór olbrzyma Brimira, gdzie miało znajdować się pełno dobrych trunków. Nie jest jasne, czy Brimir był właścicielem jednego z opisanych domostw, czy Snorri opisywał w ten sposób inny budynek.

Również pałac (lub imię jego właściciela) Sindri jest opisane jako jedno z nowych miejsc po Ragnaröku. Zwarzywszy, że sam Sindri był krasnoludem, być może było to miejsce, gdzie przebywała właśnie ta rasa, na wzór Andlangu i elfów.

Na naszej trasie przez zaświaty są jeszcze dwa miejsca. Żadne nie mieści się ani w najwyższym ani najniższym z Dziewięciu Światów. O istnieniu jednego z nich, Pałacu Bogni Rán, wspominałem już kiedyś na blogu. Budowla ta znajdowała się gdzieś na dnie cieśniny Kattegat w pobliżu wyspy Læsø. Trafiały tam dusze tych, którzy utonęli na morzu. Konstrukcja miała być ze złota lub z korali.

Nasz ostatni postój w nordyckich zaświatach to miejsce lub miejsca o nazwie Helgafjell (nord. Święta Góra). Wiara w Świętą Górę rozwinęła się zwłaszcza w wierzeniach zachodnionordyckich (zachodnie wybrzeże Norwegii, Wyspy Brytyjskie, Islandia). Szczyt był darzony taką czcią, że każdy kto chciał spojrzeć w jego kierunku musiał pierwej obmyć twarz. Na Górze lub w jej wnętrzu, zmarli prowadzili życie podobne do tego, jakie wiedli przed śmiercią. Ci ze śmiertelników, którzy cudem dostrzegli swoich przodków żyjących w takich miejscach opowiadali o scenach pełnych ciepła i spokoju, gdzie dusze żyły, jadły, piły, rozmawiały przy zawsze płonących paleniskach. Szczyt o takiej nazwie do dziś stoi na wyspie Heimaey, na południe od Islandii, co może potwierdzać tezę, iż tak nazywano te szczególne miejsca. Te wierzenia przeniknęły także na szwedzkie ziemie, gdzie góry, którym przypisywano bycie siedzibą zmarłych nazywano po prostu Walhallami (i w tym miejscu Asgard wypada dość blado, bo miał tylko jedną Walhallę a Szwecja – wiele). Helgafjell zostawił na sam koniec, bo osobiście ta wizja zaświatów najbardziej mi się podoba – nie dość że jest to przeciwieństwo mrocznego i chłondego Helheimu, to jeszcze znajduje się na szczycie góry. A każdy, kto kocha górskie wędrówki jak ja, wie jak piękne są ze widoki ze szczytów.

Źródło: https://www.west.is/en/place/helgafell-holy-mountain, data odczytu: 04.11.2022

Przechodząc przez wszystkie miejsca w nordyckich zaświatach chciałem wskazać na ewolucję tych wierzeń a także regionalne różnice. Ufam, że po dzisiejszym i poprzednim artykule każdy z Was będzie miał już wyobrażenie o tej części wiary wikingów.

 Na sam koniec tradycyjnie zapraszam do odwiedzin na moim profilu na Facebooku, oraz do wsparcia, wzorem mojego pierwszego Patrona, Piotra Brachowicza, mojej twórczości na Patronite. Jeśli artykuł Wam się spodobał, zachęcam również do jego udostępniania - w ten sposób pomożesz mi dotrzeć do szerszego grona Odbiorców :)

piątek, 21 października 2022

Nordyckie zaświaty i jak do nich trafić - część pierwsza

 

Źródło: https://berloga-workshop.com/blog/447-death-and-the-afterlife.html,
data odczytu: 21.10.2022

W wierzeniach z całego globu istnieją zaświaty – miejsca niedostępne lub trudno dostępne dla śmiertelników, do których zwykle można trafić po śmierci. W poszczególnych kosmologiach ich położenie jest konkretnie określane lub przyjmuje się, że znajduje się w danym miejscu na axis mundi, osi świata. I tak przeważnie miejsca, do których dostają się dusze dobrych osób znajdują się gdzieś w górnych rejonach wszechświata, z kolei docelowe miejsca potępionych w głębinach, u korzeni całego stworzenia. Zdarza się też, że podział nie jest biegunowy, a dana religia wskazuje liczne miejsca, do których można trafić po śmierci, w zależności od uczynków i sposobu odejścia z tego świata. I taką złożoną geografię zaświatów reprezentowały wierzenia nordyckie, które dziś sobie omówimy.

Zaczynając naszą wędrówkę po zaświatach wikingów należy zaznaczyć, że wiedza o nich, która dotrwała do naszych czasów, jest niekompletna. Ponadto część źródeł, jak sagi spisane przez Snorriego Sturlusona powstały na wiele dekad po chrystianizacji Skandynawii, co również mogło je zniekształcić. Przykładem, jak taki proces działał, może być zniekształcony mit o stworzeniu świata z naszego podwórka, ze słowiańskich wierzeń, gdzie imiona pierwotnych stwórców zostały zastąpione mianami Boga (pierwotnie mógł to być Swaróg, Perun lub Białobóg) oraz Diabła (Weles lub Czarnobóg), na chrześcijańską modłę. Innym powodem różnorodności i podobieństw do innych wierzeń mógł być ich regionalizm – to, w co wierzyli mieszkańcy szwedzkiej Skanii niekoniecznie musiało pokrywać się z tym, co znane było w późniejszych wiekach na oddalonej o wiele setek kilometrów Islandii. Mając na uwadze te czynniki możemy teraz wybrać się w podróż przez nordyckie zaświaty, niczym Dante w Boskiej Komedii. I podobnie jak w przytoczonym dziele, zaczniemy od miejsc najmniej przyjaznych, by skończyć na tych, które powinny być celem życia każdego wikinga.

Źródło: https://myndir.uvic.ca/RagRokEnBil-1929-UVic-018-01.html,
data odczytu: 21.10.2022


Pierwsze kroki stawiamy w Nilfheimie, Krainie Mgieł. Tu znajdowało się jedenaście lodowych rzek, które po spotkaniu żaru z ognistego świata Muspelheimu stworzyły wodę. Nad jedną z nich znajdował się most Gjallarbrú (dosłownie, Most nad Gjall/Gjöll). Most miał mieć złoty dach, a wejścia nań strzegła Modgud (nord. Wściekła Wojowniczka), olbrzymka, która przepuszczała dusze zmarłych, gdy te podały jej swoje imiona i powody udania się do krainy umarłych. To przez tą konstrukcję dusze zmarłych muszą przeprawić się w swojej drodze do zaświatów. Warto tu zaznaczyć, że symboliczna granica rzeki między światem żywych i umarłych nie jest wyjątkowa dla nordyckich wierzeń. Podobny motyw występował w religii starożytnych Greków, gdzie Charon przewoził zmarłych przez rzekę Styks, a także w Japonii, gdzie rolę tę pełniła rzeka Sanzu (i w tym miejscu ciekawostka – zarówno za przeprawę przez Styks jak i Sanzu należało uiścić opłatę).

W niektórych źródłach Nilfheim wymieniany jest jako przedsionek właściwych zaświatów, Helheimu, w innych, jako odrębny świat, przez który zmarli muszą przejść do tego ostatniego. Co jednak nie budzi wątpliwości, to opisywany był jako chłodne pustkowie, spowite mgłą. Było to miejsce tak nieprzyjemne, że dusze chciały z niego uciec. Czasami im się to udawało i wracały do swoich ciał, nawiedzając świat śmiertelników jako upiorni, rozkładający się draugowie. Taki umrzyk mógł wędrować po sobie znanych miejscach lub pilnować własnego grobu przed hienami cmentarnymi, czy też grobowca bliskiej mu osoby. Czasami tracąc rozum w tym półżyciu stawał się dla ludzi niebezpieczny i zabijał ich, zazdroszcząc im życia. Prędzej czy później ożywione ciało rozkładało się, a dusza, której raz udała się ucieczka prawdopodobnie wracała do Nilfheimu. Ci draugowie, którzy dotrwają do czasów ostatecznych, aż do samego Rangaröku, zasilą armie zła i wyruszą do ostatniej bitwy na Asgard. Sygnał do wymarszu umarłym wojskom da czarnoczerwony kogut mieszkający w królestwie Hel.

Sam Helheim, czyli Królestwo Hel, to najmniej przyjemne miejsce w nordyckich zaświatach. Nazwa pochodzi od pragermańskiego słowa haljō, oznaczającego to, co ukryte. Nic dziwnego, bo uważano, iż znajdował się głęboko pod ziemią. Rządzi nim Hel, bogini śmierci, córka Boga Lokiego, której jedna strona ciała wygląda jak u żywej kobiety, druga jest rozpadającymi się zwłokami. To tu znajduje się Náströnd, Wybrzeże Umarłych, opisywane jako miejsce wielkiego zła i ciemności. Ściany upiornego pałacu, który tam stoi, zbudowane są z żywych węży. Każdy, kto tam trafi będzie cierpiał męki wiecznego chłodu i pieczenia od jadu skapującego z zębów gadów. Posoki jest tyle, że potępione dusze brodzą w niej po pas, nie znajdując chwili przerwy od cierpienia. Do tego przybytku można było trafić mordując za życia dziecko był dopuszczając się zdrady.

W pobliżu żyje również smok Níðhögg (nord. Napastnik, Który Napiętnuje), który nagryza korzenie Yggdrasilu, by strącić z jego wierzchołka Wielkiego Orła. W międzyczasie żywi się krwią przesiąkającą pod ziemię z pól bitew oraz przeżuwa tych, co trafili do pałacu w Náströndzie. Tak więc najgorsi delikwenci trafiający do nordyckiego piekła nie tylko cierpią cały czas w mrozie, zanurzeni w wężowym jadzie, ale mogą zostać dla odmiany jeszcze pogryzieni, przeżuci i wypluci przez olbrzymiego smoka.

Źródło: https://www.quora.com/Is-the-four-eyed-dog-that-guards-at-the-bridge-to-the-other-world-in-Zoroastrianism-the-same-as-Garmr-in-Norse-mythology, data odczytu: 21.10.2022


Innym magicznym stworzeniem żyjącym w Helheimie był czterooki pies Garm. Cztery ślepia miały gwarantować, iż żadna dusza nie ucieknie z powrotem przez Gjallarbrú do świata żywych. Części z Was może zapalić się w głowie lampka – czy i zaświaty Greków nie miały psiego strażnika, Cerbera, który dzięki trzem głowom miał obserwować, czy jakiś uciekinier nie próbował opuścić Hadesu?

Helheim uważany był także za miejsce, gdzie trafiały dusze tych, którzy zmarli niegodnie, a więc rzekomo przez chorobę i ze starości. Istnieją przesłanki, że wiara ta była żywa w epoce wikingów, albowiem w niektórych sagach bohaterowie przez nieuchronną śmiercią ranią się sami bronią, by nie trafić do Helheimu. Opisany żywot Haralda Wojennego Zęba mógłby to potwierdzać – sędziwy i ślepy król, kazał sobie przywiązać miecze do dwóch dłoni, ponieważ nie był w stanie utrzymać ich w trzęsących się rękach i na rydwanie bojowym ruszył w ostatnią bitwę. Tak samo miał zginąć żyjący w VIII wieku król Halv, który specjalnie szukał śmierci w bitwie.

W Pieśni Najwyższego Odyn poucza ludzi, by nie śmiali się z chorych i starszych. Czy miało to być formą litości dla tych, których czekał przykry los w zaświatach, czy może raczej nauką szacunku? Kult przodków w epoce wikingów był silny, ciężko jest więc przyjąć możliwość, że każdy sędziwy człowiek miał trafiać do piekła… Lub czy cały Helheim był miejscem tak upiornym, jak Wybrzeże Umarłych. Kiedy zginął Baldur a jego duch udał się do domeny Hel, czekała na niego wyprawiona wieczerza. Wikingowie wierzyli też, że ci, co pomagają innym za życia mogą oczekiwać lepszego losu po śmierci. Sprawy nie ułatwia również, pieśń Gylfa Omanienie, w której król Gylfi toczy dyskusję z samym Odynem, chociaż ten nie ujawnia mu swojej tożsamości. W rozmowie pada stwierdzenie, że Helheim jest miejscem dla duszy złych ludzi. W dalszej części jednak wspomina, że ludzie, którzy zmarli z choroby i starości są tam obdarowywani przez Hel różnymi przedmiotami i siedzibami. Wygląda więc na to, że i w Helheimie można było dostać przyzwoite mieszkanko, być może w zależności od zasług i uczynków za życia.

W spisanej długo po chrystianizacji Danii Gesta Danorum autorstwa Saxo Gramatyka opisano przypadek króla Hadingusa, którego w środku zimy odwiedza pewna tajemnicza kobieta. Pokazuje mu piękne, zielone zioła i pyta się, czy wie, gdzie można je zdobyć o tej porze roku. Władca nie wie, jednak chce poznać to miejsce, po czym tajemnicza postać zakrywa go płaszczem i przenosi do Helheimu. Tam spotykają dusze zmarłych odziane w bogate szaty. Podkreślone jest też, że wędrują przez krainę w ciągu słonecznego dnia. Docierają nad rzeki, na której dnie leży pełno broni. Za mostem po drugiej stronie widzą dwie ścierające się armie. Hadingus pyta się, kim są ci wojownicy na co tajemnicza kobieta odpowiada, iż są to wojownicy, którzy polegli w walce i teraz dowodzą swojego męstwa w zaświatach. Tak więc w spisanej przez Saxo Gramatyka wizji Helheim nie jest aż takim strasznym miejsce – ba, łączy w sobie elementy innych nordyckich zaświatów, jak Walhalla, gdzie trafiają polegli wojowie.

Źródło: https://blog.vkngjewelry.com/en/norse-afterlife/, data odczytu: 21.10.2022


Wizja dążenia za wszelką cenę do śmierci w boju kłóci się także z tym, co wiemy o pewnym wikińskim wodzu, Ottarze z Hålogalandu. Pod koniec IX wieku miał on przybyć na dwór Alfreda Wielkiego. Jednak w przeciwieństwie do większości wikingów, jego wizyta była pokojowa. Opowiadał on o handlu, podróżach między licznymi portami i hodowaniu reniferów w północnej Norwegii. Nie był typem krwawego rozbójnika, a zapewne wierzył, jak ludzie z jego epoki, że po śmierci czego go dobry los.

Sprzeczność widać również w relacji Ahmada Ibn Fadlana, który podczas swojej podróży był świadkiem pogrzebu wikinga. Przytoczona przez niego pieśń wskazuje, iż to waleczni, a nie polegli w walce, trafiali w lepsze miejsce, do Walhalli:

Spójrz, widzę ojca mego,

Spójrz, widzę matkę moją

I braci moich i siostry moje,

Spójrz, widzę mój ród aż od początku świata

Spójrz, wołają mnie

Wzywają, bym zajął miejsce u ich boku

W salach Walhalli,

Gdzie słabi wrogowie nie będą mieć wstępu,

Gdzie waleczni żyć będą wiecznie.

Nie rozpaczajmy ale cieszmy się za tych,

którzy zmarli chwalebną śmiercią.

Podsumowując, w wizji Helheimu jest wiele sprzeczności, być może wynikającej ze sprzecznych źródeł, spisywanych przez różne osoby, w różnych wiekach (w przypadku Snorriego Sturlusona i Saxo Gramatyka, już po chrystianizacji). Ponadto, wierzenia w zależności od regionów mogły się różnić. Również same wydarzenia historyczne mogły wpłynąć na postrzeganie tego, co zapewniało życie wieczne. Widać to na przykładzie papieża Urbana II, który za udział w krucjacie, a więc zbrojnej wyprawie religijnej, obiecywał odpust zupełny. Być może na przestrzeni wieków, nordyccy kapłani pod wpływem wojen Karola Wielkiego, niszczenia świętych miejsc Germanów i mordowania rodzimowierców przez chrześcijan, chcąc zachęcać do walki także obiecywali życie wieczne w Walhalli tym, którzy umrą od broni. Gdyby było inaczej, ludzie nie trudziliby się rzemiosłem, rolą, hodowlą i handlem, tylko każdy chciałby zostać wojownikiem i wojowniczką, za nic mając doczesne życie. Słowa Ibn Faldana też mogą być kluczem – wszak walczyć można nie tylko na polu bitwy, a waleczność okazywać w różnych sytuacjach. Można walczyć o lepszy los dla swoich bliskich, można walczyć z własnymi słabościami. Być może więc późniejsi kronikarze przeinaczyli walkę na wojnę tak samo, jak w XVII wieku, gdy duński uczony Ole Worm mylnie przetłumaczył kenning gałęzie czaszek na czaszki, zamiast na rogi czaszek. I tym sposobem zamiast wikingów pijących z rogów zwierząt utarło się wyobrażenie o wikingach pijących z czaszek wrogów.

W tym miejscu zrobimy sobie postój w podróży po zaświatach, a inne miejsca, do których mogły trafiać dusze omówimy sobie następnym razem. Na koniec ciekawostka. Pozostałości po nordyckim Helheimie dopatrywać się można nawet we współczesnym języku angielskim – słowo hell oznacza piekło.

Na sam koniec tradycyjnie zapraszam do odwiedzin na moim profilu na Facebooku, oraz do wsparcia, wzorem mojego pierwszego Patrona, Piotra Brachowicza, mojej twórczości na Patronite. Jeśli artykuł Wam się spodobał, zachęcam również do jego udostępniania - w ten sposób pomożesz mi dotrzeć do szerszego grona Odbiorców :)

piątek, 30 września 2022

Najstarsza guma do żucia


Źródło: https://www.scientificamerican.com/article/ancient-chewing-gum-reveals-a-5-700-year-old-microbiome1/,
data odczytu: 29.09.2022

Któż z nas nie próbował kiedyś gumy do żucia? Zapakowana w papierek, kolorowa, pojedyncza lub w całym opakowaniu. Niekiedy zawierająca jakiś mały drobiazg (jak obrazki samochodów w gumach Turbo). Wszystko to wydaje nam się normalne, dość współczesne. Jednak historia gum do żucia sięga prehistorii, a najstarsze takie słodycze pochodzą, a jakże, ze Skandynawii.

Śladów gum do żucia można doszukiwać się w kilku miejscach, ciężko więc stwierdzić, które było pierwsze i któremu można przypisać kolebkę tych słodyczy. Skupimy się na tych najistotniejszych. Niecałe 30 lat temu odkryto pozostałości osady na szwedzkim wybrzeżu, w pobliżu miejscowości Huseby Klevna wyspie Orust, na północ od Göteborga, w stronę norweskiej granicy. Stanowisko archeologiczne odsłoniło trzy kawałki gum, na których po dziś dzień widoczne są ślady ludzkich zębów i zachowały się pozostałości śliny. Te rekordowo stare gumy wyprodukowane były z mieszanki kory brzozowej i żywicy.

Na bazie śliny, która jest najstarszym zachowanym śladem DNA mieszkańców Skandynawii, jaki znaleziono, stwierdzono, że dwie zostały wyplute przez kobiety, a jedna przez mężczyznę. Ustalono, że żadna z trzech osób nie była ze sobą spokrewniona. Znaleziska datuje się na około 8000 lat przed naszą erą – to znaczy, że poprzedzają zdecydowaną większość najstarszych budowli, które zachowały się do naszych czasów. Przypuszcza się, że tak przeżuty smakowych mógł następnie stanowić spoiwo do klejenia drobnych przedmiotów – wszak mówimy o czasach, gdy nic nie mogło się marnować, ponieważ każda rzecz była na wagę złota i mogła posłużyć do przetrwania. Ponadto, brzozowy skład miał właściwości septyczne i ogólnie posiadał zdrowe właściwości dla spożywającego (żującego?). DNA wskazuje też, iż przodkami tych osób byli ludzie z Europy Zachodniej i Północnej, a nie jak przypuszczało się wcześniej, pierwsi osadnicy ze Wschodniej Europy (późniejsze tereny Rusi), którzy zasiedlili południową Skandynawię.

Podobne znalezisko, zdecydowanie młodsze, bo liczące zaledwie 5000 lat, pochodzi z wybrzeża Finlandii, z okolic miejscowości Kierikki. Ta guma również powstała z brzozy. Innym znaleziskiem jest guma, która przeleżała prawie 6000 lat pod warstwa piasku w okolicach Syltholm na duńskiej wyspie Lolland. Piach zakonserwował ją tak dobrze, iż można było pozyskać pełny genom kobiety, która ją wypluła, a także ustalić florę bakteryjną z jej jamy ustnej. Na bazie DNA udało się odtworzyć nawet jej przypuszczalny wygląd (który mogliśmy zobaczyć na początku artykułu). Dalsze badania wykazały, iż dieta kobiety związana była już z rolnictwem. Przypuszcza się, że to w jej epoce zbieracko-łowiecki tryb życia zaczął ustępować na terenach Danii bardziej osiadłemu stylowi, związanemu z uprawą ziemi. Ponadto, ustalono, że cierpiała na nietolerancję laktozy.

Pomimo, iż znalezisko ze Szwecji jest najstarsze, ciężko ze stuprocentową pewnością uznać, iż to tam powstała pierwsza guma do żucia. Tak drobne smakołyki mogły występować i w innych miejscach, jednak niekoniecznie zachowały się do naszych czasów. Być może w przyszłości badacze natrafią na jeszcze starsze gumy do żucia. Jednak warto pamiętać, kiedy następny raz będziemy żuć jedną z nich, nam współczesną, o jakimś konkretnym smaku, że jej historia poprzedza egipskie piramidy i megalityczne kamienne budowle.

 Na sam koniec tradycyjnie zapraszam do odwiedzin na moim profilu na Facebooku, oraz do wsparcia, wzorem mojego pierwszego Patrona, Piotra Brachowicza, mojej twórczości na Patronite. Jeśli artykuł Wam się spodobał, zachęcam również do jego udostępniania - w ten sposób pomożesz mi dotrzeć do szerszego grona Odbiorców :)

czwartek, 15 września 2022

Starsza Matka

 

Źródło: https://www.pookpress.co.uk/the-elder-tree-mother/,
data odczytu: 14.09.2022


Lasy zajmowały w dawnych wiekach znacznie większe tereny, niż obecnie. To w nich zamieszkiwały liczne nadprzyrodzone stworzenia. Wśród gęstych puszcz spotkać można było opisane już na blogu Vittry. Dziś omówimy sobie podobną do nich istotę, nazywaną przez Duńczyków Hyldemoer – Starszą Matką.

Wiara w Starszą Matkę była rozprzestrzeniona nie tylko w Skandynawii. Wespół z wikingami dotarła w średniowieczu do Anglii, gdzie nazywano ją Starą Panią lub Starą Dziewczyną. Uważano ją za istotę opiekującą się lasami. Omawiane Vittry potrafiły się rozsierdzić, gdy człowiek budował swoje domy za blisko lasów, lub nawet je wycinał, by zrobić miejsce pod swoją działalność. Hyldemoerę należało poprosić o korzystanie z dobrodziejstw puszcz, nawet gdy zbierało się chrust na opał. Brak prośby lub szacunku przy korzystaniu z dobrodziejstw przyrosty mógł skutkować zesłaniem choroby na nieroztropnego człeka lub jego krewnego. Jedną z zachowanych próśb jest :

Stara Dziewczyno daj mi trochę drzewa, a ja dam Ci trochę mojego, kiedy sam stanę się drzewem.

Osobiście uważam to sformułowanie za piękną metaforę Kręgu Życia, gdy nasze ciała po śmierci wracają do ziemi, z której następnie wyrośnie nowe pokolenie roślin. Duński odpowiednik tej prośby to (który brzmi, jak życzenie kierowane bezpośrednio do drzewa):

Starsza Matko, Starsza Matko, pozwól mi uciąć twe gałęzie.

Źródło: https://www.scoop.it/topic/they-were-here-and-might-return,
data odczytu: 14.09.2022


Jedna z opowieści z hrabstwa Northampom wspomina o człowieku, który bez potrzeby ściął gałązkę dzikiego bzu. Ku jego przerażeniu, ze skróconego konara zaczęła płynąć krew. Później we wsi spotkał starszą kobietę z bandażem na ramieniu, który przepuszczał krew z otwartej rany. Duńskie podania mówią o nieroztropnie robionych podłogach z bzu (chociaż pnie tego drzewa wydają się dość cienkie na taki budulec), gdzie każdy kto wszedł do takiego pomieszczenia zaczął odczuwać jakieś dolegliwości, lub o kołyskach dla dzieci, w których coś sprawiało ból niemowlętom. Również palenie bzem miało przynosić pecha. W tym miejscu warto zaznaczyć, że angielska nazwa bzu to właśnie elder tree (ang. starsze drzewo) a tłumaczenie imienia Hyldemoer na tenże język to Elder Mother – trudno oprzeć się wrażeniu, że oba miana pochodzą z tego samego źródła.

W Danii wierzono, że gałązka czarnego bzu uśmierza ból zęba (i dziś wiemy, że ma właściwości lecznice oraz zawiera witaminy) lub do odczyniania uroków. Podobne wierzenia spotykamy i na polskich ziemiach, gdzie nie wolno było wykopywać bzu, gdyż na sprawcę takiej zbrodni mogła spaść choroba, a sama roślina była uznawana za barierę przed złymi mocami, która pochłania złą energię. Gałązki bzu wieszano nad drzwiami, by zapobiec przedostaniu się złych istot do domostw lub robiono z nich elementy przydrożnych kapliczek – zwyczaje te znane były praktycznie w całej Europie.

Podsumowując, Starsza Matka była opiekunką lasów. To jej zawdzięczano dobrodziejstwo, jakim jest bez. Mogła też być mściwa, jeśli ktoś nie szanował jej domeny. Chociaż jej rola po chrystianizacji zmalała, to relikty wierzeń zachowały się – i sądzę, że powinny trwać dalej, przypominając o tym, jak bardzo zależni jesteśmy od przyrody.

Źródło: https://aminoapps.com/c/harry-potter/page/item/theory-3/Q4TY_IlRLWxX00QD5VqbDQvZV84Jp4,
 data odczytu: 14.09.2022


Na sam koniec ciekawostka ze świata Harry’ego Pottera. Najpotężniejsza różdżka, zwana w polskim tłumaczeniu Czarną Różdżką a w angielskiej wersji Elder Wand (ang. Starsza Różdżka) była zrobiona właśnie z czarnego bzu. Według J.K. Rowling późniejsze różdżki wykonane z tego drewna miały przynosić właścicielom pecha. To bardzo ciekawe wplecenie ludowych wierzeń w książkowy świat magii i czarodziejstwa.

Na sam koniec tradycyjnie zapraszam do odwiedzin na moim profilu na Facebooku, oraz do wsparcia, wzorem mojego pierwszego Patrona, Piotra Brachowicza, mojej twórczości na Patronite. Zachęcam również do udostępniania artykułu, by podanie o Starszej Matce mogło dotrzeć do jak największej liczby czytelników! :)

piątek, 2 września 2022

Mur Tarcz

 

Źródło: https://sciencenordic.com/archaeology-combat-denmark/did-vikings-really-fight-behind-a-shield-wall/1448665,
data odczytu: 01.09.2022

Wikingowie, chociaż nie tworzyli jednego imperium, rzucili wiele królestw na kolana. Swój sukces zawdzięczali statkom o świetnej konstrukcji, pomysłowości, jak i umiejętności wspólnej walki. Tego ostatniego wymagała formacja bitewna zwana murem tarcz (nord. skjaldborg), którą sobie dziś omówimy.

Mur tarcz nie był szykiem wymyślonym przez wikingów. Najstarsze tarcze pochodzą z epoki brązu i powstały ponad trzy tysiące lat temu. Już starożytni Persowie zauważyli korzyści, jakie powstają z ciasnego ułożenia tarcz, które chroniło zarówno trzymającego ją żołnierza, jak i wzmacniało obronę stojących obok niego. Następnie używana była zarówno przez Greków jak i Rzymian (na pewno wielu z Was kojarzy rzymski szyk żółwia, gdzie oddział idzie zasłonięty tarczami zarówno po bokach, jak i nad głowami). Taki szyk miał nie tylko właściwości defensywne, ale także mógł służyć do spychania wroga z jego pozycji.

Później formacja stosowana była powszechnie w średniowiecznej Europie. Wzmianki o niej znaleźć można w poemacie Beowulf, który opisuje wydarzenia z VI wieku naszej ery. Używana była przez wiele nacji. Jak powszechny był ten szyk? Cóż, zapewne zależało to od rodzaju bitwy i terenu, w jakim przyszło ją toczyć. Na pewno w epoce wikingów nie istniało powszechne wykształcenie militarne, dzięki któremu można było poznać różne formacje i style walk. Także można nawet założyć, że nie wszystkie regiony Skandynawii znały w ogóle mur tarcz. Niektórzy historycy kwestionują jej istnienie wśród wikingów, twierdząc, iż było to tylko literackie określenie wielkiej liczby tarczowników. Zakładając jednak, że była znana i stosowana, to znaczenie zaczęło maleć po bitwie pod Hastings w 1066 roku, kiedy to kawaleria Wilhelma Bękarta odniosła ogromne zwycięstwo nad anglosaską piechotą, a sam władca zamienił pogardliwy przydomek Bękart na Zdobywca. Jednak, ciągle była to skuteczna formacja tam, gdzie konnica miała trudności w poruszaniu się, a więc w przede wszystkim w górzystym terenie, gdzie łatwiej było odpierać nią inną piechotę. Dlatego też jeszcze przez wiele dekad była stosowana w Skandynawii, jak i w Szkocji.

Źródło: https://steamcommunity.com/sharedfiles/filedetails/?id=1454865429,
data odczytu: 01.09.2022


Słabym punktem muru tarcz było jego przełamanie. W momencie, gdy jeden z tarczowników padł, łatwiej było zniszczyć szyk i przebić się na drugą stronę. Świetnym przykładem jest bitwa pod Stamford Bridge, która rozegrała się w 1066 roku, na krótko przed starciem o Hastings. Naprzeciw siebie stanęły armie angielska i norweska, obie stosowały właśnie tę taktykę. W momencie, gdy Anglosasi zaczęli przełamywać obronę Norwegów, szeregi rozsypały się i wielu wikingów rzuciło się do ucieczki, pogarszając ich sytuację. Klęskę przypieczętowało zabicie norweskiego króla, trafionego angielską strzałą w szyję.

Wieki minęły, a mur tarcz ciągle znajduje zastosowanie. Na pewno nie raz widzieliście na zdjęciach w Internecie czy relacjach w telewizji ścisłą formację tworzoną przez policjantów w różnych krajach, w przypadku zamieszek. Widząc następnym razem taką scenę, warto pamiętać, iż taki mur miał swoje początki w zamierzchłych czasach.


Źródło: https://news.trust.org/item/20140212214151-jxlg2?view=print,
data odczytu: 01.09.2022


Na koniec tradycyjnie zapraszając do odwiedzenia mojej strony na Facebooku oraz do wsparcia mojej twórczości na profilu na Patronite. Nie mogłoby się oczywiście obyć bez podziękowań dla Piotra Brachowicza, który został pierwszym Patronem bloga.

sobota, 20 sierpnia 2022

Psy z Bundsö

 

Źródło: https://www.ancient-origins.net/history-ancient-traditions/viking-dogs-followed-their-masters-valhalla-008944,
data odczytu: 20.08.2022

Wikingowie docierali podczas swoich wypraw w dalekie zakątki świata. O wielu z tych odległych miejsc wspominaliśmy już sobie na blogu. Dziś, jako punkt wyjścia do nowego tematu, będą interesowały nas te, znajdujące się po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. W latach 60. XX wieku odkryto wikińską osadę w L’anse auxMeadows, a kilka lat temu kolejną, tym razem w Point Rosee. Obydwa stanowiska znajdują się na terenach dzisiejszej Kanady i powstały kilkaset lat temu przed słynną wyprawą Krzysztofa Kolumba do Nowego Świata. Sami wikingowie nazywali te tereny Winlandią. Kierując się dalej na południe należy wspomnieć o norweskiej monecie z XI wieku, znalezionej w stanie Maine. Jest jeszcze kamień runiczny z Kensington w stanie Minnesota, jednak jego autentyczność budzi wątpliwości (także moje). Wszystkie te znaleziska pochodzą z Ameryki Północnej. By omówić sobie dzisiejsze znalezisko musimy udać się o wiele dalej na południe, aż do leżącego w Ameryce Południowej Peru.

Współczesne Peru wchodziło onegdaj w skład Państwa Inków, rdzennego plemienia zamieszkującego Andy. Lud ten, podobnie jak Egipcjanie, mumifikował swoich zmarłych, a także zwierzęta – znajdywano zakonserwowane w ten sposób ciała lam i psów. W 1885 roku archeolog Alfred Nehring badał te pochówki czworonożnych istot. Szczątki przeleżały wiele dekad, uznawane za potomków dzikich czworonogów z Andów, aż do lat 50. XX wieku, gdy dwójka francuskich badaczy, Madeleine Friant i Henry Reichlen, ustaliła, iż pochowane psy są identyczne z odmianą owczarków znaną z Bundsö, mieszczącej się na duńskiej wyspie Als. Porównanie kości zrodziło więcej pytań, niż odpowiedzi. W jaki sposób psy z Danii znalazły się w odległym o 10 000 kilometrów Peru, daleko po drugiej stronie Oceanu?

Friant i Reichlen zaproponowali następującą wersję wydarzeń. Duńczycy przekazali część swoich owczarków Norwegom, którzy przez Islandię i Grenlandię dotarli do Winlandii. Kiedy wikingowie zostali wyparci przez Indian, zostawili za sobą część psów (lub zostały im odebrane). Te zwierzęta były przekazywane dalej i dalej, przez tereny współczesnej Kanady, Stanów Zjednoczonych i Meksyku, aż w końcu dotarły do Ameryki Południowej. Niestety, to jest tylko teoria, na którą nie ma żadnych dowodów, ani nie potwierdzają jej żadne szczątki psów na trasie między Kanadą a Peru.

Bardziej śmiała teoria sugeruje, iż część wikingów z Winlandii lub grupka, która do niej zmierzała, skierowała się czy też zabłądziła bardziej na południe. Eksplorując nowe lądy sami trafili do Ameryki Połudnowej – stąd owczarki z Bundsö znajdywane są tylko w Peru, gdyż dotarły tam wespół ze swoimi właścicielami. Francuski archeolog Jaques de Mahieu popierał tę tezę. W swoich podróżach do Paragwaju i Brazylii miał rzekomo trafić na ślady wikińskiego osadnictwa. Należy jednak wspomnieć, że de Mahieu wspierał III Rzeszę, podczas II Wojny Światowej. Pomimo, iż z pochodzenia był Francuzem, walczył w siłach zbrojnych SS. A jak wiadomo, Rzesza dopisywała sobie wiele ideologii i dopatrywała się na siłę śladów germańskiej (aryjskiej) rasy. Nie szukając daleko, symbol SS to właśnie użycie nordyckich run (ᛋᛋ). Również ich propaganda odwoływała się do wydarzeń z epoki wikingów, ale to już materiał na inny dzień. Być może więc de Mahieu na siłę szukał „śladów” germańskich w Ameryce Południowej, która po wojnie stała się miejscem schronienia dla wielu nazistowskich zbrodniarzy.

Część osób idących tropem de Mahieu wskazuje, że mapy z czasów odkrywania Nowego Świata zawierają nazwy zbliżone do germańskich. Należy jednak pamiętać, że różne mody językowe upodabniały nazwy i imiona na potrzeby danego języka. I tak, nie szukając daleko, Król Krak został zlatynizowany u Wincentego Kadłubka na Gracchus, albowiem w jego czasach pisano po łacinie. A już zupełnie nie można zaprzeczyć, że niektóre nazwy brzmią tak samo w różnych językach, a oznaczać mogą zupełnie co innego (i czasami nawet śmiesznego lub obraźliwego). Przykładem jednej z takich nazw ma być rzekomo osada Ybynheima (pochodząca od nordyckiego Yvinheim). Jak podobne one są i czy mogą mieć ze sobą coś wspólnego – pozostawiam Wam do oceny.

Osobiście nie jestem zwolennikiem wyobrażenia sobie jakiegoś bardziej rozwiniętego wikińskiego osadnictwa w Ameryce Południowej. Skandynawowie przemieszczali się powoli na zachód – skolonizowanie Islandii, Grenlandii, Winlandii. Gdyby ten ruch trwał dalej, znajdywanoby o wiele więcej śladów wzdłuż amerykańskiego wybrzeża. Jednak zarówno osady w Winlandii, jak i osiedla na Grenlandii upadły, pozostawiając tylko Islandię jako jeden ze Skandynawskich Krajów.

Ostatnia z teorii zakłada, że to bardzo niesamowity zbieg okoliczności, iż zarówno w Danii jak w Peru wyhodowano niemal identyczną rasę psów, a cała historia to tylko wyolbrzymiona bajka i próba doszukiwania się wpływów wikingów w najdalszych zakątkach świata. Być może więc obie rasy psów miały tylko wspólnego, prehistorycznego przodka, dzięki któremu zyskały bardzo zbliżone do siebie cechy.

Zakładając jednak, że mumie psów to potomkowie owczarków z Bundsö, można przyjąć, iż w jakiś sposób mieszkańcy średniowiecznej Danii wpłynęli na posiadanie czworonogów w Peru. Czy to pośrednio przez osadnictwo w Winlandii czy też przypadkowo trafiając na południowoamerykańskie wybrzeże – tego zapewne nigdy się nie dowiemy, chyba, że na światło dzienne wyjdą nowe odkrycia archeologiczne lub genetyczne. Badania wykazały już, że część mieszkańców Islandii posiada geny pochodzące od Indian – przypuszcza się, iż pierwsza rdzenna mieszkanka Ameryki została przywieziona na tę lodową wyspę już ok. 1000 roku. Być może więc i w Ameryce Południowej w przyszłości znajdzie się ślad wikingów w czyichś genach.

Na koniec warto wspomnieć, że kiedy Hiszpanie pod wodzą Francisca Pizarra dotarli na tereny Inkówi, ci nie decydowali się na rychły opór przed najeźdźcami. W ich wierzeniach była bowiem mowa o powrocie Boga Wirakoczy, który miał przybyć zza oceanu. W przeciwieństwie do rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej, bóstwo miało jasną karnację i długą białą brodę. Dlatego też konkwistadorzy pierwotnie uznani zostali za posłańców Wirakoczy. Czyżby zatem ślad po odwiedzinach brodatych wikingów w Peru zachował się w tym micie i zwiódł Inków, ostatecznie doprowadzając do upadku ich państwa? Na chwilę obecną wszystko to musi pozostać w sferze spekulacji i luźnych teorii… Teorii, które mogą wydawać się kontrowersyjne, jednak warto o nich wspomnieć, niezależnie, czy uważamy je za prawdziwe, czy też nie.

 Na koniec tradycyjnie zapraszając do odwiedzenia mojej strony na Facebooku oraz do wsparcia mojej twórczości na profilu na Patronite. Nie mogłoby się oczywiście obyć bez podziękowań dla Piotra Brachowicza, który został pierwszym Patronem bloga.