piątek, 30 lipca 2021

Nøkk

Nøkken
 Theodor Kittelsen, 1904 rok


Woda od zawsze fascynowała i jednocześnie przerażała ludzi. Podróżnicy wypływali na bezkresne morza i oceany szukając nowych ziem i przecierając szlaki. W ich opowieściach gościły również przerażające morskie stworzenia, jak grasujący na północnym Atlantyku Kraken. Nie inaczej było z mniejszymi zbiornikami jak zatoki, jeziora i rzeki. Stanowiły drogi komunikacji, dostarczały pożywienia, ale i budziły grozę. To w ich głębinach czaiły się przenajróżniejsze istoty, jedne bardziej przychylne człowiekowi, inne mniej. Wśród mieszkańców Skandynawii powszechna była wiara w Nøkki, złowrogie duchy, które topiły śmiertelników.

Nøkki (forma określona w norweskim Nøkken) zamieszkiwały wszystkie słodkie zbiorniki wodne Północnej Europy, od rzek po jeziora. Etymologia nazwy (zapisywanej także jako Nykk lub Niks) wywodzi się od starogermańskiego nikwus oznaczającego mycie, pranie, podmywanie. Z tego samego słowa wywodzą się staro angielskie nicor oraz wysokoniemieckie (grupa języków germańskich) nihhus którym można określić stworzenia wodne jaki i potwory. Nøkki występowały zarówno formie męskiej, jak i żeńskiej. Samce mogły ukazywać się jako grajkowie z skrzypcami, na których wygrywały piękne melodie. Samice, niczym syreny, potrafiły kusić swoimi wdziękami. Przybierały także postaci zwierząt. Nøkk pod postacią białego lub siwego konia mógł porwać człowieka, który go dosiadł i utopić w wodzie. Stwory zmieniały swoją postać nie tylko w inne istoty żywe, ale także w rośliny i przedmioty. Pływająca kłoda, czy opuszczona tratwa również mogły okazać się zakamuflowanym potworem. Jednak w swej prawdziwej formie były oślizgłymi stworami o świecących oczach i ostrych kłach, często z wodorostami zamiast włosów lub brody.

Nøkki przetrwały chrystianizację Skandynawii. Wierzono, że były wyjątkowo groźne dla kobiet w ciąży i nieochrzczonych dzieci. Niektóre podania wspominały, iż Nøkkami stawały się dusze ludzi, które nie zaznały zbawienia po śmierci i zostały skazane na wieczną tułaczkę w pobliżu zbiorników wodnych.

Nøkken
Katherine Rasmussen


Niektóre Nøkki oczekiwały składania ofiar. Miejscowa ludność, by udobruchać stwora i uchronić się przed utopieniami swoich bliskich, ofiarowała co mogła. Mile widziana było upuszczenie krwi do zbiornika wodnego, poświęcenie czarnego zwierzęcia lub wrzucenie w odmęty wody drogiego alkoholu. Zaspokojony Nøkk nie topił miejscowych a nawet potrafił pomóc. Uważano, iż są świetnymi muzykami. Osoby, które chciały uzyskać niesamowite brzmienie swoich instrumentów, zostawiały je nad brzegiem wody. Kiedy po jakimś czasie wracały po nie, były one nastrojone tak perfekcyjnie, jak nie zrobiłby tego żaden śmiertelnik. Czasami potrafiły także uczyć ludzi gry na instrumentach, w zamian za obietnicę modlitwy w ich intencji – wszak jako istoty niedopuszczone do zbawienia chciały znaleźć cień szansy na spokojną wieczność. Na muzyczne talenty potwora trzeba było jednak uważać. Bywało i tak, iż grając zaczarowane melodie na skrzypcach lub harfie zwabiał kolejne ofiary do siebie (chociaż ten drugi instrument często utożsamiany jest z inną istotą, Fossegrimem, ale o nim opowiemy sobie innym razem).

Spotkałem się z dwiema wersjami wydarzeń, co działo się z ofiarami Nøkka. Wedle jednej, były one po prostu zjadane. Natomiast wedle innej wersji trafiały jako nieumarłe sługi do podwodnej siedziby stwora. Opisy wspominają o pałacu o zielonych ścianach znajdującym się na dnie danego jeziora lub rzeki. Tam, przez całą wieczność, zarówno utopieni ludzie jak i zwierzęta, służyły Nøkkowi. By uchronić się przed porwaniem w głąb wody można było nosić przy sobie jakiś stalowy przedmiot. Mogła to być igła, krzyżyk lub małe narzędzie. Rzucone w stronę płynącego stwora skutecznie mogło go odstraszać. Wspomóc można się było również krzycząc na istotę, lub wypowiadając słowa modlitwy.

Od nazwy stwora pochodzi potoczne miano lilii wodnych w Norwegii – kwiaty Nøkka lub róże Nøkka. Ponoć zerwane lilii ze zbiornika zamieszkanego przez tą istotę powodowało jej gniew i dawało kolejny powód, by wciągnąć złodzieja pod powierzchnię wody.

Nøkken krzyczy
Theodor Kittelsen, 1910 rok


Wzmianki o Nøkkach pojawiały się już w epoce wikingów, jednak wyobrażenia, jakie przytaczam, ukształtowały się w renesansie. Przejawiają wiele wspólnych cech ze wspomnianymi Fossegrimami, celtyckimi Kelpie, które też przybierały postacie koni, japońskimi Kappami, czy w końcu naszymi słowiańskimi Utopcami oraz Wodnikami. Wszystkie te istoty mogły pozbawić człowieka życia, topiąc go w swoim zbiorniku wodnym. Dziś można uznać, że straszenie nimi było sposobem ostrzegania przed niebezpieczną wodą i sposobem, by zachować ostrożność, nawet w miejscach, które się zna. Widać to zwłaszcza przy przestrogach przed zbieraniem lilii wodnych – pozornie spokojna woda, na której te rośliny żyją, mogła skrywać niebezpieczne, muliste dno. Dlatego po przeczytaniu dzisiejszego artykułu, niech każdy z Was uważa wybierając się nad wodę – nigdy nie wiadomo, gdzie Nøkk mógł zrobić sobie siedlisko.

Na sam koniec chciałbym tradycyjnie zaprosić do odwiedzania mojego profilu na Facebooku a także podziękować Piotrowi Brachowiczowi, za wspieranie mojej twórczości na Patronite.

piątek, 16 lipca 2021

Miecze Ulfberhta

 

Źródło: https://www.tf.uni-kiel.de/matwis/amat/iss/kap_b/illustr/ib_4_2.html,
data odczytu: 14.07.2021

Kiedy pojawia się droga i dobra rzecz znanej marki, w krótkim czasie rynek zalewają również jej podróbki, niekoniecznie utrzymujące jakość i standard wykonania pierwowzoru. Nie jest to jednak zjawisko współczesne, gdyż i w średniowieczu podrabiano znanych rzemieślników i ich markowe produkty. Doskonałym przykładem mogą być bronie wykuwane przez kowala imieniem Ulfberht.

Do naszych czasów dotrwało 166-170 mieczy wykonanych przez Ulfberhta  i jego naśladowców. Cechą charakterystyczną i swoistym znakiem towarowym ze średniowiecza, jest wygrawerowany na nich napis +VLFBERH+T.  Druga strona ostrza zawiera różne wersje plecionych wzorów lub inne inskrypcje. Miecze ze wspomnianynm napisem znajdywano na terenie całej Europy, najwięcej w Norwegii i Finladnii. Powstawały między IX a XI wiekiem, tak więc nie mogły wyjść spod młota jednego kowala. Wszystkie miały podobne wymiary i wagę – średnią długość ok. 90 cm, szerokość ostrza 5 cm oraz wagę w przybliżeniu 1,2 kg. Była to broń jednoręczna, obosieczna. Wykonane były z wysokonawęglonej stali tyglowej, czyli takiego stopu, który zawierał domieszkę węgla na poziomie 1,5-2%. Proces wymagał wytwarzania oręża w wysokiej temperaturze ponad 1600 stopni Celsjusza, co jest zagadką dla ekspertów w sprawie broni, gdyż piece z tamtej epoki nie byłyby w stanie wytworzyć takiego ciepła. Kształt ostrza był formą przejściową pomiędzy mieczami używanymi w epoce wikingów a ostrzami rycerzy z czasów wypraw krzyżowych. Miecze Ulfberhta były twardsze a jednocześnie mniej kruche i lżejsze, niż typowe ostrza stosowane w średniowieczu.

Niektóre znalezione miecze odbiegają standardem wykonania i jakością materiałów od innych, przez co uważa się je za podróbki (utożsamiane między innymi z inskrypcją  +VLFBERH+, +VLFBERTH). Po przebadaniu większości ze znalezionych mieczy eksperci doszli do wniosku, że najwyższą jakością cechują się te okazy, które mają wygrawerowaną inskrypcję +VLFBERH+T oraz +VLFBERHT+ - wskazywałoby, iż to one były oryginalnymi i licznie naśladowanymi oryginałami. Ulfberht przekazał zapewne wiedzę o produkcji swojej broni uczniom lub potomkom. Jakość jego mieczy i idące za nią ceny były zapewne na tyle kuszące, że każdy kowal czy sprzedawca broni chciał mieć do zaoferowania ostrza opatrzone inskrypcją +VLFBERH+T. Przypuszcza się, że pierwsze miecze jak i ich wykonawca pochodziły gdzieś z terenów Nadrenii, jednak, jak już wspomniałem, najwięcej znalezisk pochodzi ze Skandynawii. Powszechnie uważa się, że taka liczba znalezisk spowodowana jest sposobem, w jakim dokonywano pochówków. Skandynawowie, w przeciwieństwie do chrześcijańskich wojowników, byli chowani do grobów ze swoją bronią. Tym samym to dzięki wikińskim obrzędom pogrzebowym kilkadziesiąt ostrzy Ulfberhta zachowało się do naszych czasów właśnie na północy Europy. Wysokowęglową stal, potrzebną do wytwarzania tych znakomitych mieczy, mógł sprowadzać z Bliskiego Wschodu, przez Ruś a następnie Wołgę. 

Tajemnicą Ulfberhta pozostanie zapewne, jak doszedł do tak niesłychanej receptury stali, która pozwoliła mu tworzyć znakomite miecze. Podobnie jak bronie wytworzone ze stali damasceńskiej, jego ostrza wyprzedzały epokę, w której żył.

Temat znalezisk nie jest zamknięty. W 2008 roku w Szwecji pewna ośmiolatka znalazła w jeziorze miecz z epoki wikingów. Znaleziska takie jak to pokazują, że na świecie ciągle może być wiele broni, które tylko czekają, aż zostaną odnalezione. Wiele z nich może okazać się mieczami Ulfberhta lub jego naśladowców.

Dla chętnych, którzy chcą dowiedzieć się, jak mogła wyglądać produkcja mieczy przez Ulfberhta, polecam poniższy film:


Na sam koniec tradycyjne podziękowania dla Piotra Brachowicza za wspieranie mojej twórczości. Dla tych, którzy chcą również dorzucić swoją cegiełkę, zapraszam na portal na Patronite. Zachęcam również do odwiedzenia mojej strony na Facebooku.

piątek, 2 lipca 2021

Miernik i Granicznik


Źródło: http://zdlugopisa.blogspot.com/2017/09/granicznik.html,
data odczytu: 01.07.2021

Ostatnimi czasy miałem wiele problemów z przeprowadzeniem pewnych prac geodezyjnych. Cała sytuacja przypomniała mi o wierzeniach naszych przodków w kary, jakie spotykają nieuczciwych ludzi (zwłaszcza urzędników). Dziś omówimy sobie dwa rodzaje istot, które po śmierci musiały pokutować za oszustwa, których dopuściły się za życia.

Współcześnie każdy ma mniejsze lub większe wykształcenie. Mamy też wyspecjalizowane sprzęty jak wagi różnych rodzajów, miarki do sprawdzania objętości, mierniki do wyznaczania długości czy innych właściwości obiektów. No i jest Internet, gdzie wszystko można zweryfikować, czy przynajmniej uzyskać podpowiedzi, gdzie szukać informacji. W dawnych wiekach nie było jednak tych dobrodziejstw i pomiarami zajmowali się tylko wyspecjalizowani ludzie. Same przyrządy też były mniej precyzyjne i bardziej skomplikowane w obsłudze. Nie wystarczyło tylko naciśnięcie przycisku, by dokonać pomiaru – kto korzystał chociażby z wagi lekarskiej, ten wie o czym mówię.

Oszukiwać więc mogli kupcy, ważąc skupywane lub sprzedawane towary albo geometrzy (geodeci), wyznaczający granice pól na wsiach. Zaniżanie wagi przy skupowaniu zboża, czy zawyżanie przy sprzedawaniu dóbr (albo oszukiwanie, jak chrzczenie piwa) mogło spotkać każdego prostego chłopa. Przykładowo, przy skupywaniu ziarna przez młynarzy, miarą potrząsano lub nawet ugniatano, by więcej zboża ułożyło się jak najciaśniej i weszło do środka. Tych praktyk nie stosowano jednak przy sprzedaży, by była większa objętość, gdyż w dawnych wiekach nie ważono tego towaru, ale mierzono właśnie ze względu na objętość. Prostemu chłopu ciężko było dojść swoich racji, bowiem jak udowodnić, że został potraktowany niesprawiedliwie? Tak samo było z pomiarami gruntów, gdy rolnik najczęściej tracił cześć swojej ziemi na rzecz wpływowego sąsiada czy też lokalnego pana, gdyż według geometrów/geodetów wcześniejsze granice były źle wytoczone, albo miedza została wyznaczona w złym miejscu. W społeczeństwie opartym na rolnictwie ziemia zapewniała pożywienie i dochód. Mniej arów to mniej pieniędzy i trudniejszy żywot. Nic dziwnego, że takie praktyki budziły nieufność a także poczucie krzywdy. Nie widząc szans na sprawiedliwość na tym świecie wśród ludu zaczęto wierzyć w pokutę w zaświatach, na którą oszuści byli skazywani.

Przykładem takiego pokutnika w zaświatach miał być Jakub Gibboni (nazwisko spolszczane też jako Dziboni), syn włoskiego hutnika Jana Gibboniego, który w XVII wieku zarządzał przedsiębiorstwem hutniczym w Studziannie (obecnie powiat przysuski w województwie mazowieckim). Oszukiwał chłopów na wagach żelaza. Po jego śmierci w 1709 roku jego duch zaczął nawiedzać własne przedsiębiorstwo, prosząc pracowników o zamienienie oszukanej wagi na prawdziwą. Błagając przyznawał, że dopóki to się nie stanie, będzie cierpiał męki w piekle. Historia była na tyle znana (lub nawiedzenia zdarzały się tak często), iż została opisana nawet w kronice traktującej o wydarzeniach historycznych w Studziannie. Gibboni stał się po śmierci duchem, którego nasi przodkowie nazywali miernikiem. Innym przykładem miernika, a raczej mierniczki, może być karczmarka z powiatu szamotulskiego w Wielkopolsce, która oszukiwała chłopów na podawanych trunkach. Ślady jej przewinień zachowały się polichromii w kościele św. Mikołaja we wsi Słopanowo. Widnieje na niej diabeł, który porywa oszustkę do piekła. Nad nią napisał także powód pokuty – Bo nie dolewała. W wielu miejscowościach również zachowały się podania o młynach, opuszczonych lub nie, z których nocami dobiegały odgłosy pracy lub smętne zawodzenie. Miały to być dusze młynarzy, którzy fałszowali pomiary skupowanego ziarna za życia i teraz muszą wykonywać swoją pracę przez całą wieczność.


Źródło: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Plik:Diabe%C5%82_zabiera_karczmark%C4%99_-_S%C5%82opanowo_-_001101_3_tab_KLWII_p.jpg, data odczytu: 01.07.2021

Szczególny typ mierników stanowiły świcki, zwane także granicznikami. To dusze wspomnianych geodetów, którzy po śmierci błąkali się po niesłusznie wytyczonych za życia granicach. Ich karą było wytyczanie pomiarów gruntów przez całą wieczność. Pierwsza nazwa pochodzi od ich wizerunku. Często bowiem widziano nietypowe światło unoszące się nad miedzą. W dzień były to zapewne promienie słoneczne odbijające się od leżących wśród pól narzędzi czy też szkła. W nocy, postacie błędnych ogników, dziś utożsamiane z gazem błotnym. Opisy jednak różniły się znacząco w różnych regionach. Czasami były to postacie na pozór ludzkie, które świeciły własnym światłem. Czasami widma z lampami przemierzające grunty. Innym z kolei razem były to ogromne świece lub latarnie z głową człowieka, albo ludzkie sylwetki z lampą zamiast głowy. Na pewno jednak każde ich wyobrażenie związane było z jakąś formą światła. Większość nie szukała sposobności by krzywdzić ludzi. Kontakty z ich strony miały raczej formę błagalną, by wybawić ich od mąk piekielnych lub nawet ofiarowywały swoją pomoc. Gdy ktoś po ciemku zbłądził drogę, pomagały oświetlić teren i bezpiecznie wrócić. Często też nosiły ze sobą kamienie lub słupki graniczne. Jeśli taki granicznik spytał śmiertelnika, co ma zrobić z przedmiotem, należało mu nakaz odłożenie go na właściwe miejsce (czyli na miejsce sprzed oszukanych pomiarów, których dokonał za życia). Takie przywrócenie właściwego oznaczenia granicy pola uwalniało duszę świcka od niekończącej się pokuty. Zdarzały się jednak wyjątki. Czasami złośliwy granicznik pod postacią błędnego ognika wyprowadzał chłopa w przysłowiowe pole, a ten ginął na mokradłach lub zaatakowany przez zbójców czy też przez dzikiego zwierza.

Wiara w mierniki i graniczniki była chęcią doszukiwania się sprawiedliwości na tym, lub przyszłym świecie. Jedno jest pewne – nie warto oszukiwać innych, by samemu się wzbogacić, gdyż kara za to może trwać przez całą wieczność. A chyba nikt z nas nie chce pozostać na pełnym etacie, zwłaszcza na nocnych zmianach, do końca świata, prawda?

Jeśli podobają Ci się tematy, które tworzę - grosza daj wikingowi i wesprzyj moją twórczość na Patronite. Zapraszam również do obserwowania profilu na Facebooku. Dziękuję także Piotrowi Brachowiczowi za wspieranie mojego bloga oraz zapraszam do wyglądania następnego tematu już za dwa tygodnie.