niedziela, 6 marca 2016

Karmienie Fiordów 2015 - Część Piąta


Pociąg, którym wyruszyłem z Oslo na południe, nie dojeżdżał bezpośrednio do Fredrikstad. Z powodu remontu torowiska wszyscy pasażerowie zostali poproszeni o przesiadkę na autobus na jednej ze stacji. Droga zajęła ponad trzy godziny i około 10:00 znalazłem się w ostatnim norweskim mieście na mojej trasie.
Rynek w Fredrikstad.

Na miejscu zacząłem szukać informacji turystycznej. Kiedy ją znalazłem, spytałem, skąd odjeżdżają autobusy do szwedzkiego Strömstad. Pani sprawdziła mi w internecie... I powiedziała, że najbliższy jest za 10 minut. Pobiegłem we wskazanym kierunku. Kiedy znalazłem autobus, okazało się, że bilet można kupić płacąc tylko kartą... Następny autobus na południe był dopiero za dwie godziny. Chcąc zdążyć tego samego dnia na prom do Polski w Ystad, nie mogłem pozwolić sobie na tak długie czekanie. Zostało mi kilka minut. Uznałem, że najlepiej będzie poczekać i poprosić innego pasażera o pomoc w kupnie biletu. Do autobusu zbliżył się czarnoskóry Norweg. Spytałem, czy mógłby mi kupić bilet, a ja oddam mu równowartość biletu w gotówce. Zgodził się i za 80 norweskich koron jechałem do Strömstad. Po ośmiu latach wracałem do Szwecji, tym razem jednak na bardzo krótko.

Granica przebiegała w lesie, a jej dokładne położenie sygnalizowały szwedzkie flagi. Kiedy dotarłem do Strömstad udałem się od razu na dworzec kolejowy. Miałem kilka minut do odjazdu pociągu do Goteborga. Ku mojemu zdziwieniu, w okolicach dworca nie było kantoru. Było około godziny 11:00. Uznałem, że mam sporo czasu i spróbuję złapać stopa na południe. Pierw czekałem na wylotowej w okolicach rzeki Strömsån, jednak pani, która mnie mijała, doradziła, by pójść na południe od portu i tam łapać stopa. Argumentowała to faktem, że więcej samochodów wyjeżdża z portu na południe, dodatkowo, znajdowało się tam pole namiotowe, a więc i więcej turystów. Ponad dwie godziny łapania stopa za polem namiotowym nie dały oczekiwanego efektu. Wróciłem do miasta i zacząłem szukać kantoru. Strömstad to przygranicznej miasto w Szwecji. Tu zaczyna się szwedzka kolej biegnąca na południe. Tu także jest port, do którego co chwila zawijały statki z Danii i Niemiec. I jak się okazało, tak duże przygraniczne miasto nie ma ani jednego kantoru. Dodatkowo, dwa znajdujące się w mieście banki również nie były w stanie wymienić mi koron norweskich na szwedzkie.

Nie poddałem się jednak i zacząłem próbować szczęścia w różnych miejscach. Będąc kilka razy na pograniczu Słowacji trafiałem na sklepy, w których można było płacić i polskimi złotówkami i euro. Pomyślałem, że może pogranicze szwedzkie także prowadzi handel w koronach norweskich. Chodzenie od sklepu do sklepu, od restauracji do restauracji, nie napawało optymizmem. Pierwszy raz podczas tej wyprawy poczułem przytłaczającą bezradność... W końcu jednak trafiłem do kiosku, w którym pracujący Hindus pomógł mi kupić bilet na najbliższy pociąg. Podziękowałem, mówiąc, że ratuje mi życie i udałem się dalej na południe.

 Winda dla wózków w pociągu do Goteborga.

 Farmy wiatrowe w Szwecji. 

 Goteborg okazał się mało skandynawskim miastem. Na dworcu i w jego okolicach dominowali imigranci z Afryki. Miałem szczęście, iż najbliższy pociąg do Malmö odjeżdżał w przeciągu 20 minut. W międzyczasie znalazłem kantor, w którym wymieniłem część koron norweskich na szwedzkie. Nie traciłem nadziei, że zdążę na wieczorny prom do Świnoujścia. 

 Zachód słońca nad cieśninami duńskimi.

Przed zmrokiem dotarłem do Malmö. Stary dworzec, który pamiętam z wyprawy z 2007 roku, ustąpił miejsca nowemu, podziemnemu. Mnogość peronów i przejść zdezorientowała mnie na chwilę.

Stary dworzec kolejowy w Malmö - rok 2007.

Kiedy rozglądałem się za peronem z pociągiem do Ystad podeszła do mnie konduktora, która jechała ze mną na trasie Goteborg-Malmö i wskazała właściwą drogę. Do dziś zastanawiam się, skąd wiedziała, że chcę jechać dalej do Ystad. Czyżby zdradził mnie akcent i domyśliła się, że zmierzam do Polski?

Pociąg do Ystad odjeżdżał z jednego z podziemnych peronów. Miałem jakieś dwie godziny, by zdążyć na prom. W tym miejscu muszę wspomnieć o mniej przyjemnej przygodzie z tej wyprawy. Oprócz fatalnej pogody i szybko kończącej się gotówki w Skandynawii również zdrowie skłoniło mnie do tak prędkiego powrotu. Niewielkie zranienie, którego nabawiłem się na ręce w lesie w Borg zaczęło się pogarszać. Na prawym przedramieniu pojawiła się cała pajęczyna pociemniałych żył, od dłoni aż po łokieć. Podejrzewałem nawet tężec. W dniu, w którym przejeżdżałem przez Szwecję, stan ręki był najgorszy. Przez całą podróż do Ystad nerwowo spoglądałem na telefon, patrząc ile czasu mi zostało do promu.

Podobnie jak Malmö, Ystad bardzo zmieniło się. Zaściankowa mieścina tętniła teraz życiem nawet po zmroku. Na obrzeżach zobaczyłem przez okno pociągu neon Kebab 24/7. Pamiętam, że kiedy przed laty byłem w Ystad, niemożliwe było znalezienie sklepu, który byłby czynny dłużej, niż do 18:00. O 21:58 dotarłem na peron. Z dwoma plecakami pobiegłem ile sił w nogach do terminalu portowego. Zdyszany pytam się w kasie, czy mogę jeszcze kupić bilet na prom do Świnoujścia. Pan powiedział mi, że to nie ten terminal. Tu odpływały promy na Bornholm, terminal, z którego odpływały promy do Świnoujścia miał znajdować się kilometr dalej na wschód... 22:01, biegnę wzdłuż ścieżki rowerowej do następnego terminalu. To również dowód, jak wiele pozmieniało się od mojej ostatniej wizyty - wtedy był tylko jeden terminal pasażerski. Zmęczony biegiem z 25 kilogramami bagażu pytam się pani w kasie, czy mogę jeszcze kupić bilet na prom do Polski. Powiedziała, że tak, że zdążyłem. Spytałem, czy mogę zapłacić złotówkami. Powiedziała, że można, ale jest dodatkowa prowizja. Chętnie ją zapłaciłem - niczego nie chciałem wtedy tak bardzo, jak dostać się na pokład tego statku. Wybiegłem na górę, do rękawa. Przy odprawie dwie celniczki przywitały mnie po polsku. Powiedziałem, że to miłe, słyszeć ten język, po całej drodze, jaką przebyłem. Jedna odpowiedziała, że tak mówi każdy Polak, który wraca do kraju. Nie sprawdzały już nawet bagażu - pozwoliły mi biec dalej, na pokład. 22:13 - dwie minuty przed zamknięciem bramek, zdążyłem dostać się na statek. Podobnie, jak osiem lat wcześniej, wracałem do Polski na pokładzie MF Polonii.

Na pokładzie zająłem miejsce na fotelu w tylnej części promu. Akurat w telewizji transmitowali jakiś mecz, więc mnóstwo osób go oglądało. Kiedy transmisja skończyła się i wiele podchmielonych osób zajmowało miejsca obok, postanowiłem dla świętego spokoju przenieść się gdzie indziej. Obok recepcji były dwa fotele. Zająłem jeden z nich. Jednak co chwilę ochroniarz przechodził obok mnie, przyglądając mi się uważnie i dając do zrozumienia, że to nie jest miejsce do spania. W końcu przeniosłem się do stołówki, która po północy była już prawie pusta. Tam, na jednym ze stolików, przespałem kilka godzin. Obudziłem się po 5:00 i postanowiłem wyjść na zewnętrzny pokład. Był zupełnie pusty, więc mogłem w spokoju czekać na wschód słońca. Po całym tygodniu deszczu w Norwegii słońce, które wstawało nad znanym mi Bałtykiem było wspaniałym widokiem, symbolicznie zaczynając nowy etap mojej wyprawy.

 Przedświt na pustym pokładzie MF Polonia.

Powitanie nowego dnia na Bałtyku.

Niemieckie wybrzeże.

Kiedy zaczęliśmy zbliżać się do portu na pokładzie pojawiły się kolejne osoby. Część wyszła oglądać rosnące w oczach z każdą chwilą wybrzeże, inni psuć powietrze dymem z papierosów. Udało mi się jednak znaleźć inne, bardziej ciche miejsce na pokładzie, gdzie mogłem dalej cieszyć się w spokoju z powrotu na znajome tereny.

Wschodni Falochron w Świnoujściu.


Plaża na wyspie Uznam.

 Fort Gerharda widziany z pokładu Polonii - 
w przyszłości zamieszczę więcej zdjęć z wyprawy do tego miejsca z 2007 roku.

 Widok na Świnę z rufy Polonii.

 Port wojskowy w Świnoujściu.
 
Przybijanie do brzegu trwało chwilę. Po całym manewrze stanąłem wreszcie na polskiej ziemi. Już od pierwszych chwil witały mnie znaki świadczące o powiązaniu wyspy Wolin z kulturą wikingów.

Pożegnanie z Polonią.
 
 Ciężarówka Freja (imię nordyckiej bogini z dynastii Wanów).

 Bus Jomsborg - Jomsborg to staronordycka/islandzka nazwa
twierdzy na wyspie Wolin.

 Idąc wzdłuż nabrzeża dotarłem do przeprawy promowej. Promy Bieliki kursowały stąd do zachodniej części Świnoujścia położonej na wyspie Uznam. Na rzece Świnie nie ma mostów, by nie blokowały znajdujących się w głębi lądu portów. W zamian co kwadrans z jednego brzegu na drugi kursują małe promy dla samochodów i pieszych. 

  Piesi i samochody opuszczający pokład promu Bielik I.

 Widok na Świnę z portami na obu brzegach - na zachodnim wojskowy,
na wschodnim pasażersko-handlowy.

Bielik II na wodach Świny.

Kiedy dotarłem na Uznam zacząłem rozglądać się za miejscem na odpoczynek. Świnoujście zmieniło się od mojej ostatniej wizyty. Wyremontowany rynek prezentuje się obecnie bardziej okazale. Pobudowały się także centra handlowe i większe sklepy, jak w wielu polskich miastach w ostatnich latach . Na miejsce odpoczynku wybrałem jeden z dużych, drewnianych leżaków, które stoją na rynku. Była to pierwsza chwila spokoju od wielu dni - przez cały pobyt w Norwegii nie mogłem być pewien, czy chwilowego postoju na trasie nie przerwie nagły deszcz. Tu, na wyspie Uznam, znając polskie niebo i pogodę, mogłem przez długi czas odpoczywać.

Restauracja na pseudowikińskim statku na wyspie Uznam.

 Ulga i spokój po tygodniu deszczu w dzień i noc. 
 
Postanowiłem poszukać sobie noclegu. Spisałem z internetu w telefonie kilka numerów telefonów do pensjonatów na Uznam i Wolinie i zacząłem dzwonić. Sezon turystyczny w pełni, więc wiele miejsc było pozajmowanych. Kiedy w końcu udało się dowiedzieć, że w jednym pensjonacie są wolne miejsca usłyszałem od właścicielki mówiącej skrzeczącym głosem Na jedną noc nie wynajmujemy. Próba podtrzymania rozmowy spotkała się z kilkukrotnym powtarzaniem identycznej odpowiedzi Na jedną noc nie wynajmujemy, niczym wiadomości nagranej na pocztę głosową. Przypomniało mi się, że rok wcześniej dzwoniłem do internatu w Wolinie Pomorskim. Był to strzał w dziesiątkę - mieli wolne pokoje w bardzo niskiej cenie (chociaż po doświadczeniach w Norwegii teraz każda cena wydawała się przystępna).

Wróciłem Bielikiem na Wolin i udałem się na dworzec. Podczas, gdy w Norwegii przez cały mój wyjazd padał deszcz, w Polsce panowały susze. Komunikaty na dworcu mówiły o wolniej jeżdżących pociągach, przerwach w dostawie prądu i konieczności zaopatrzenia się w wodę na długie trasy. Droga do Wolina Pomorskiego minęła szybko. Na miejscu udałem się bezpośrednio do internatu. Tam przyjęła mnie bardzo sympatyczna pani. Po zjedzeniu obiadu postanowiłem odespać nieco trasę przez Norwegię - drzemka trwała do późnego popołudnia. Po tak wielu przygodach zwykłe łóżko okazało się prawdziwym luksusem.

Wieczorem postanowiłem poznać lepiej miasto. Spacer zacząłem od Srebrnego Wzgórza, na którym przed wiekami stała dzielnica rzemieślnicza. Na Wolinie czuć klimat przeszłości - wiele miejsc i zabytków nawiązuje do historii tego miejsca.

Srebrne Wzgórze nad brzegiem Dziwny.


Katapulta pod budynkiem muzeum.

Stara łódź rybacka na tle mapy Wolina.


 Wymowna tablica pamiątkowa.

Bardzo ładnie wykonane trafo.

Pozostałości murów miejskich.


 Na rynku w Wolinie stoją figury drewnianych wojów.

Nie są one niestety podpisane, ale wygląd wskazuje
na postaci z epoki Piastów.

 Czyżby Mieszko?

Neogotycki ratusz.


Przy wolińskim rynku stoi również kamień runiczny.

 Poświęcony jest Haraldowi Sinozębemu, królowi Danii z IX wieku.
 
  Harald został ciężko ranny podczas bitwy, którą stoczył ze Swenem, swoim synem. Według pewnych źródeł po bitwie znalazł schronienie w słowiańskim mieście Jumne (Jomsborg, Wolin), wedle innych, został tu uwięziony. Niezależnie od wersji, tradycja uznaje, że to właśnie w Jomsborgu zakończył swój żywot.

Na cześć Haralda firma Nokia nazwała swoją technologię łączenia urządzeń Bluetooth (ang. Sinozęby).
Marzeniem Haralda było połączenie plemion Norwegii, Danii i Szwecji w jedno państwo.

 Spacer wzdłuż brzegu Dziwny zaprowadził mnie w okolice skansenu wikingów. Jest to o tyle ważne miejsce, że uważa się je za największy port nad Bałtykiem we wczesnym średniowieczu. Kronikarz Saxo Grammaticus opisywał Jomsborg jako port mogący pomieścić 300 statków. Adam z Bremy szedł o krok dalej, uważając Wolin za największe miasto całej Europy. Podkreślał, że port posiadał własną latarnię, co w tamtych czasach nie było codziennością (nazywał ją dokładnie Garnkiem Wulkanu). Sława Jomsborga dotarła nawet na Bliski Wschód. Ibn Said Al-Garnati opisywał port Lujanija (prawdopodobnie arabska nazwa Wolinu), który wedle niego był najpiękniejszym portem nad Bałtykiem). Temat historii Jomsborga, jak i wspomnianego Haralda Sinozębego, jest na tyle obszerny, że na pewno poświęcę mu więcej miejsca w przyszłości.

Wróciłem do internatu. Od rozpoczęcia tej wyprawy nigdy nie udało mi się odpocząć aż tyle - zmęczony brakiem snu w Norwegii, teraz przespałem ponad 11 godzin. Kiedy wstałem następnego dnia, uznałem, iż przed odwiedzeniem skansenu wikingów chcę zobaczyć jeszcze stary holenderski wiatrak z XIX wieku, do którego odwiedzenia zachęcały liczne drogowskazy.

Stary wiatrak holenderski w Wolinie. Obecnie nie posiada skrzydeł,
ale znajdująca się pod zabytkiem tablica informuje, iż trwają prace nad
przywróceniem go do dawniej świetności.

Żałuję, że nie dane mi było zobaczyć go w pełnej krasie...
Jednak jest powód, by wrócić w przyszłości w to miejsce.
 
Następnie skierował swoje kroki w stronę Skansenu. Ciekawostka - Centrum Słowian i Wikingów Wolin Jomsborg wcale nie leży na wyspie Wolin, tylko na sąsiednim Ostrowie. By się tam dostać, należy przejść obrotowy most na Dziwnie.

 
 Widok z mostu na Dziwnie na wyspę Ostrów i znajdujący się na niej skansen.

Tylna brama skansenu.

 Mapa skansenu - stojąca w samym środku świątynia
nie została jeszcze zbudowana.

  Rekonstrukcja tradycyjnego parkingu dla samochodów z epoki wikingów :}

Wieża bramna twierdzy Jomsborg.

W tym miejscu skończę. Zwiedzanie Jomsborga jest materiałem tak obszernym, że poświęcę mu całą następną notkę. Cieszy mnie fakt, że w ciągu jednej wyprawy mogłem zobaczyć dwa zupełnie różne skanseny poświęcone wikingom. Oba są miejscami wartymi zobaczenia, oba skupiają się na innych aspektach, przez co można poznać o wiele lepiej tamtą epokę.