sobota, 20 sierpnia 2022

Psy z Bundsö

 

Źródło: https://www.ancient-origins.net/history-ancient-traditions/viking-dogs-followed-their-masters-valhalla-008944,
data odczytu: 20.08.2022

Wikingowie docierali podczas swoich wypraw w dalekie zakątki świata. O wielu z tych odległych miejsc wspominaliśmy już sobie na blogu. Dziś, jako punkt wyjścia do nowego tematu, będą interesowały nas te, znajdujące się po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. W latach 60. XX wieku odkryto wikińską osadę w L’anse auxMeadows, a kilka lat temu kolejną, tym razem w Point Rosee. Obydwa stanowiska znajdują się na terenach dzisiejszej Kanady i powstały kilkaset lat temu przed słynną wyprawą Krzysztofa Kolumba do Nowego Świata. Sami wikingowie nazywali te tereny Winlandią. Kierując się dalej na południe należy wspomnieć o norweskiej monecie z XI wieku, znalezionej w stanie Maine. Jest jeszcze kamień runiczny z Kensington w stanie Minnesota, jednak jego autentyczność budzi wątpliwości (także moje). Wszystkie te znaleziska pochodzą z Ameryki Północnej. By omówić sobie dzisiejsze znalezisko musimy udać się o wiele dalej na południe, aż do leżącego w Ameryce Południowej Peru.

Współczesne Peru wchodziło onegdaj w skład Państwa Inków, rdzennego plemienia zamieszkującego Andy. Lud ten, podobnie jak Egipcjanie, mumifikował swoich zmarłych, a także zwierzęta – znajdywano zakonserwowane w ten sposób ciała lam i psów. W 1885 roku archeolog Alfred Nehring badał te pochówki czworonożnych istot. Szczątki przeleżały wiele dekad, uznawane za potomków dzikich czworonogów z Andów, aż do lat 50. XX wieku, gdy dwójka francuskich badaczy, Madeleine Friant i Henry Reichlen, ustaliła, iż pochowane psy są identyczne z odmianą owczarków znaną z Bundsö, mieszczącej się na duńskiej wyspie Als. Porównanie kości zrodziło więcej pytań, niż odpowiedzi. W jaki sposób psy z Danii znalazły się w odległym o 10 000 kilometrów Peru, daleko po drugiej stronie Oceanu?

Friant i Reichlen zaproponowali następującą wersję wydarzeń. Duńczycy przekazali część swoich owczarków Norwegom, którzy przez Islandię i Grenlandię dotarli do Winlandii. Kiedy wikingowie zostali wyparci przez Indian, zostawili za sobą część psów (lub zostały im odebrane). Te zwierzęta były przekazywane dalej i dalej, przez tereny współczesnej Kanady, Stanów Zjednoczonych i Meksyku, aż w końcu dotarły do Ameryki Południowej. Niestety, to jest tylko teoria, na którą nie ma żadnych dowodów, ani nie potwierdzają jej żadne szczątki psów na trasie między Kanadą a Peru.

Bardziej śmiała teoria sugeruje, iż część wikingów z Winlandii lub grupka, która do niej zmierzała, skierowała się czy też zabłądziła bardziej na południe. Eksplorując nowe lądy sami trafili do Ameryki Połudnowej – stąd owczarki z Bundsö znajdywane są tylko w Peru, gdyż dotarły tam wespół ze swoimi właścicielami. Francuski archeolog Jaques de Mahieu popierał tę tezę. W swoich podróżach do Paragwaju i Brazylii miał rzekomo trafić na ślady wikińskiego osadnictwa. Należy jednak wspomnieć, że de Mahieu wspierał III Rzeszę, podczas II Wojny Światowej. Pomimo, iż z pochodzenia był Francuzem, walczył w siłach zbrojnych SS. A jak wiadomo, Rzesza dopisywała sobie wiele ideologii i dopatrywała się na siłę śladów germańskiej (aryjskiej) rasy. Nie szukając daleko, symbol SS to właśnie użycie nordyckich run (ᛋᛋ). Również ich propaganda odwoływała się do wydarzeń z epoki wikingów, ale to już materiał na inny dzień. Być może więc de Mahieu na siłę szukał „śladów” germańskich w Ameryce Południowej, która po wojnie stała się miejscem schronienia dla wielu nazistowskich zbrodniarzy.

Część osób idących tropem de Mahieu wskazuje, że mapy z czasów odkrywania Nowego Świata zawierają nazwy zbliżone do germańskich. Należy jednak pamiętać, że różne mody językowe upodabniały nazwy i imiona na potrzeby danego języka. I tak, nie szukając daleko, Król Krak został zlatynizowany u Wincentego Kadłubka na Gracchus, albowiem w jego czasach pisano po łacinie. A już zupełnie nie można zaprzeczyć, że niektóre nazwy brzmią tak samo w różnych językach, a oznaczać mogą zupełnie co innego (i czasami nawet śmiesznego lub obraźliwego). Przykładem jednej z takich nazw ma być rzekomo osada Ybynheima (pochodząca od nordyckiego Yvinheim). Jak podobne one są i czy mogą mieć ze sobą coś wspólnego – pozostawiam Wam do oceny.

Osobiście nie jestem zwolennikiem wyobrażenia sobie jakiegoś bardziej rozwiniętego wikińskiego osadnictwa w Ameryce Południowej. Skandynawowie przemieszczali się powoli na zachód – skolonizowanie Islandii, Grenlandii, Winlandii. Gdyby ten ruch trwał dalej, znajdywanoby o wiele więcej śladów wzdłuż amerykańskiego wybrzeża. Jednak zarówno osady w Winlandii, jak i osiedla na Grenlandii upadły, pozostawiając tylko Islandię jako jeden ze Skandynawskich Krajów.

Ostatnia z teorii zakłada, że to bardzo niesamowity zbieg okoliczności, iż zarówno w Danii jak w Peru wyhodowano niemal identyczną rasę psów, a cała historia to tylko wyolbrzymiona bajka i próba doszukiwania się wpływów wikingów w najdalszych zakątkach świata. Być może więc obie rasy psów miały tylko wspólnego, prehistorycznego przodka, dzięki któremu zyskały bardzo zbliżone do siebie cechy.

Zakładając jednak, że mumie psów to potomkowie owczarków z Bundsö, można przyjąć, iż w jakiś sposób mieszkańcy średniowiecznej Danii wpłynęli na posiadanie czworonogów w Peru. Czy to pośrednio przez osadnictwo w Winlandii czy też przypadkowo trafiając na południowoamerykańskie wybrzeże – tego zapewne nigdy się nie dowiemy, chyba, że na światło dzienne wyjdą nowe odkrycia archeologiczne lub genetyczne. Badania wykazały już, że część mieszkańców Islandii posiada geny pochodzące od Indian – przypuszcza się, iż pierwsza rdzenna mieszkanka Ameryki została przywieziona na tę lodową wyspę już ok. 1000 roku. Być może więc i w Ameryce Południowej w przyszłości znajdzie się ślad wikingów w czyichś genach.

Na koniec warto wspomnieć, że kiedy Hiszpanie pod wodzą Francisca Pizarra dotarli na tereny Inkówi, ci nie decydowali się na rychły opór przed najeźdźcami. W ich wierzeniach była bowiem mowa o powrocie Boga Wirakoczy, który miał przybyć zza oceanu. W przeciwieństwie do rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej, bóstwo miało jasną karnację i długą białą brodę. Dlatego też konkwistadorzy pierwotnie uznani zostali za posłańców Wirakoczy. Czyżby zatem ślad po odwiedzinach brodatych wikingów w Peru zachował się w tym micie i zwiódł Inków, ostatecznie doprowadzając do upadku ich państwa? Na chwilę obecną wszystko to musi pozostać w sferze spekulacji i luźnych teorii… Teorii, które mogą wydawać się kontrowersyjne, jednak warto o nich wspomnieć, niezależnie, czy uważamy je za prawdziwe, czy też nie.

 Na koniec tradycyjnie zapraszając do odwiedzenia mojej strony na Facebooku oraz do wsparcia mojej twórczości na profilu na Patronite. Nie mogłoby się oczywiście obyć bez podziękowań dla Piotra Brachowicza, który został pierwszym Patronem bloga.

piątek, 5 sierpnia 2022

Kelpie

 

Źródło: https://twitter.com/withustarlost/status/1323840929413976065,
data odczytu: 04.08.2022

Jednym ze zwierząt, które od zarania dziejów towarzyszyło człowiekowi, jest koń. Fascynację tym ssakiem widać także w wierzeniach z wielu kultur. Na blogu omówiliśmy już sobie upiornego Helhesta z Danii. Koni dosiadali także irlandzcy Dullahanowie. Również woda stanowiła istotny element podań o nadprzyrodzonych istotach. To pod powierzchnią jezior czaiły się niebezpieczne nordyckie Nøkki i to na dnie morza swój pałac miała Bogini Rán. Dziś połączymy sobie te dwie fascynacje i opowiemy o postaci konia nierozerwalnie związanego z wodą. Przed Wami celtycki Kelpie.

Nazwa pochodzi prawdopodobnie od szkockiego słowa cailpeach, oznaczającego źrebaka. Śladów wierzeń w tę istotę można doszukiwać się już u Piktów (plemię, które zamieszkiwało ongiś Szkocję) między VI a IX wiekiem. Niedaleko szkockiej miejscowości Inverurie znajduje się kamień z inskrypcjami, które przez niektórych interpretowane są jako wyobrażenia tej wodnej istoty.

Kelpie pojawiał się przy potokach i rzekach, najczęściej jako biały lub siwy wierzchowiec (w niektórych wersjach czarny, jak piekło). Z natury był łagodny, jednak nie należało próbować go dosiadać. Kiedy człowiek wsiał na grzbiet istoty, ta szarżowała w stronę wody, by utopić jeźdźca. Już w tym momencie pojawia się skojarzenie do skandynawskich Nøkków, które również przybierały postacie koni i potrafiły utopić kogoś, kto je dosiadł. W części Skandynawii znany był jako Bäckhästen, czyli dosłownie Koń Potokowy.

Kelpie również potrafił zamienić się w człekokształtną istotę. Co go jednak odróżniało, to mocne owłosienie ciała i sine zabarwienie skóry, jak u topielca. W Szkocji wierzono, że nawet gdy zamienił się w człowieka, pozostawały mu końskie kopyta. Najstarsze zapiski o tej charakterystycznej cesze pochodzą jednak z czasów po chrystianizacji i zostały spisane przez mnichów – być może więc był to element, który miał upodobnić Kelpie to diabła, często przedstawianego również z kopytami, rogami i ogonem. Na północnym wybrzeżu istniała również słonowodna odmiana tego stwora, zwana z języka celtyckiego jako Each uisge. To te wodne konie powodowały, iż na morzu powstawały fale, ściągały także sztormy. Powiadano, że grupka sinych ludzi zadomowiła się w cieśninie Minch między szkockim wybrzeżem a Hebrydami i powodowała tam ciągłe burze, zmuszając żeglarzy do szukania innych dróg morskich. Pod postacią koni tak samo kusiły ludzi, by ich dosiąść. Jednak gdy człowiek wsiadł na grzbiet stwora ten stawał się tak lepki, że nie można było od niego się oderwać. Czasami samo dotknięcie istoty lub pogłaskanie jej, w przekonaniu, że to zwyczajny koń, wystarczyło, by człowiek przykleił się na stałe. Następnie porywał swoją ofiarę na dno morza, gdzie zjadał go całego… Oprócz wątroby (widocznie to najmniej smaczny kawałek człowieka).


Źródło: https://sco.wikipedia.org/wiki/Kelpie,
data odczytu: 04.08.2022

Powszechne są wariacje podania o grupce dzieci, która dosiada Kelpie. Jedno z nich nie zawsze chce wsiąść i tylko głaszcze istotę. Kiedy okazuje się, że żadne z nich nie może się oderwać od skóry stwora, jedyne dziecko, które nań nie wsiadło potrafi się ocalić poprzez odcięcie sobie palców lub całej dłoni, tylko po to by być bezradnym i okaleczonym świadkiem, jak jego przyjaciele giną w pod taflą wody.

Kelpie pojawiały się przeważnie podczas mgły. Można je było odróżnić od zwykłych koni, ponieważ te ostatnie panicznie ich się bały. Stwory wykorzystywały to i umyślnie potrafiły straszyć ludzkie wierzchowce, by te zrzucały z grzbietów swoich jeźdźców. Czasami oddalały się od swoich zbiorników, zwabione zapachem pieczonego mięsa. Taki Kelpie potrafił podejść nawet pod ludzkie domostwa.

W Irlandii podobne istoty nazywano Aughisky. Wierzono jednak, że dosiadanie ich nie było pewnym wyrokiem. Jeśli udało się uwięzić stwora do czasu jego ujeżdżenia i osiodłania, ten stawał się nad wyraz dobrym wierzchowcem i już nie porywał jeźdźca pod wodę. Również potomstwo Kelpie i konia wyróżniało się na tle innych wierzchowców. Taka krzyżówka nigdy nie tonęła w wodzie. W późniejszych wiekach chrześcijaństwo również wymyśliło sposób osiodłania Kelpie – mianowicie przed pierwszym dosiadaniem stwora należało mu założyć na głowię kantar z krzyżem. Zaczerpnięto również sposób znany z polowań na wilkołaki – srebrne kule mogły skutecznie zabić istotę, a jej ciało zamieniało się w resztki wodorostów, darń i wodnistej masy podobnej do ciał meduz.

Wariacja wierzenia z wyspy Mann wspomina o Glashtynie, wodnym koniu lub wodnym byku, który również wciągał pod wodę ludzi, w szczególności kobiety. Potrafił także pojawiać się w postaci pół-byka lub pół-konia i pół-człowieka (czyżby inspiracja greckim Minotaurem?). Jeśli przybierał ludzką postać to robił to nieudolnie i można go było rozpoznać po końskich lub krowich uszach. Glashtyn polował nocami a płoszyło go pianie koguta.

Co ciekawe, podobne wierzenie pojawia się w podaniach oddalonego o tysiące kilometrów indiańskiego plemienia Miskito, zamieszkującego środkową Amerykę. Wihwin, bo tak go zwano, latem przebywał w pobliżu słodkich zbiorników wodnych, a zimą wracał na nadmorskie wybrzeże. Podobnie jak Glashtyn żerował tylko nocą. Jako, że konie (przynajmniej nam współczesne) nie występowały pierwotnie w Ameryce, przypuszczam, że pierwsze podania o nich przywędrowały ze Starego Świata, być może od irlandzkich osadników i zostały wkomponowane w miejscowe legendy.

Co ciekawe, starsze opowieści o słynnym Potworze z Loch Ness opisują go bardziej jako istotę podobną do konia, niż do dinozaura. Być może więc ludzie niepotrzebnie szukają olbrzymiej istoty, kształtem przypominającej plezjozaura, a być może powinni wypatrywać nadnaturalnego wierzchowca podczas mglistych poranków nad tym szkockim jeziorem.

Wiara w Kelpie to przestroga przez zdradziecką wodą. To także ostrzeżenie, by uważać na to, co nieznane. Tak więc kiedy następnym razem znajdziecie się nad jakimś zbiornikiem wodnym, zwłaszcza w mglisty poranek, uważajcie na siebie.

Na koniec tradycyjnie zapraszając do odwiedzenia mojej strony na Facebooku oraz do wsparcia mojej twórczości na profilu na Patronite. Nie mogłoby się oczywiście obyć bez podziękowań dla Piotra Brachowicza, który został pierwszym Patronem bloga.