czwartek, 28 maja 2020

Szukając swych korzeni - przygoda z testem DNA

Źródło obrazka: https://www.publicdomainpictures.net/en/view-image.php?image=42718&picture=dna,
data odczytu: 28.05.2020

Ludzie od zawsze zastanawiają się skąd pochodzą. Takie rozważania mogą tyczyć się ludzkości jako gatunku, poszczególnych narodowości, jak i indywidualnych osób. To pytanie zadawałem sobie samemu, łącząc strzępy informacji o mojej rodzinie... Przynajmniej te, które nie są dla mnie tajemnicą. Moje przypuszczenia, bazujące na opowieściach, kierowały się zawsze ku wschodnim ziemiom Rzeczpospolitej, a ślady ginęły w mrokach XVI wieku. Współcześnie technologia daje nam możliwości, by odtworzyć albo przynajmniej spróbować przybliżyć nasze pochodzenie. Poniżej chciałbym opisać Wam moją przygodę z badaniem swojego DNA, krok po kroku, by każdy mógł dokładniej wiedzieć, ile pieniędzy i czasu jest potrzebne, by lepiej poznać swoją krew.

W zeszłym roku na Youtube nie raz i nie dwa widziałem reklamy testu DNA MyHeritage (ang. Moje Dziedzictwo). W końcu postanowiłem sprawdzić, ile taka przyjemność kosztuje. Cena rzędu kilkudziesięciu euro odstraszyła mnie na jakiś czas, jednak pod koniec 2019 roku wróciłem do tematu. W połowie grudnia zdecydowałem się skorzystać z przedświątecznej promocji  na stronie MyHeritage. Cena, która wyświetlała się na portalu była wyrażona w euro (49,00 €), a przy zamówieniu zostały jeszcze doliczone koszty dostawy 13,95 €. Kwota następnie została przeliczona na dolary i ostatecznie zapłaciłem 86 $. I tak oto 15 grudnia zamówiłem swój własny pakiet testu DNA.

Zestaw testu DNA

 Nie był to jednak koniec wydatków, ponieważ bank naliczył opłatę za przelew walutowy a także obciążył mnie kosztami transakcyjnymi banku w Teksasie (na co musiałem się zgodzić). Żałowałem wtedy, że nie rozważyłem inne możliwości zapłaty, niż tradycyjny przelew bankowy, ale było już za późno. Ogólnie, cała transakcja zamknęła się w ok. 380,00 PLN. Dni mijały, a ja czekałem na potwierdzenie, czy firma otrzymała przelew. W końcu 30 grudnia dostałem e-mail z podziękowaniem za zakup oraz informacją, że pakiet DNA otrzymam w szacunkowym czasie 8-12 dni. Następnego dnia paczka została wysłana.

Mijały dni, a później tygodnie. Mając pewne wątpliwości czy paczka gdzieś nie zaginęła po drodze, postanowiłem skontaktować się z MyHeritage, by dowiedzieć się, czy są w stanie podać mi numer przesyłki. Niestety jedyna forma kontaktu to telefoniczna i wbrew tego, co napisane jest w e-mailu – infolinia nie jest darmowa. Po nieudanej próbie zlokalizowania paczki postanowiłem poczekać jeszcze jakiś czas.

Oczekiwanie wydłużało się. Odwiedziłem odział Poczty Polskiej 25 stycznia, jednak paczki nie było (z doświadczenia wiem, że czasami listonosz nie zostawia nawet awizo w skrzynce - to też od czasu do czasu odwiedzam pocztę, by sprawdzić, czy nie czeka na mnie jakiś list-niespodzianka). Podczas następnej wizyty, tydzień, później w końcu odebrałem mój pakiet. Niestety, z powodu przeziębienia minął kolejny tydzień, nim zdecydowałem się pobrać próbkę - nie chciałem, by stan zdrowia wpłynął na wyniki testu.

Zawartość opakowania

Nadszedł w końcu dzień, by rozpakować zestaw. Nie ukrywam, że najpierw obejrzałem kilka filmów na Youtube, nagranych przez osoby, które zrobiły test, by mieć lepsze wyobrażenie, czego się spodziewać. Pakiet zawiera instrukcję, kartę z kodem aktywacyjnym, dwie fiolki, patyczki do pobrania wymazu oraz hermetyczny woreczek i gazy do pochłaniania wilgoci. Do każdego zestawu przypisany jest indywidualny kod aktywacyjny, po którym laboratorium rozpozna naszą próbkę DNA. Około 30 minut przed pobraniem wymazu nie można jeść, pić a także palić papierosów. Próbki pobiera się robiąc wymaz z wewnętrznej strony policzka, a następnie umieszcza w dwóch fiolkach, które zawierają bliżej mi nieznany płyn (zapewne coś, co konserwuje ślinę). Fiolki umieściłem następnie owinięte gazami w woreczku. Tego samego dnia zostały wysłane do Houston w Teksasie.

Potwierdzenie przyszło 25 lutego – laboratorium otrzymało fiolki z moimi próbkami. Otrzymałem również informację, iż wyniki będą w ciągu następnych 3-4 tygodni. W międzyczasie drogą mailową przyszła oferta rozszerzenia wyników testu o 32 dodatkowe raporty (uwarunkowania genetyczne, podatność na choroby, potencjalna długość życia) za 60  € - nie byłem zainteresowany (gdyż pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć :).

W ciągu następnych dni otrzymywałem serię powiadomień. Pierwsze było o badaniu próbki pod kątem potencjalnego skażenia i czy można z niej pobrać DNA. Następnie po potwierdzeniu, że wszystko jest w porządku, DNA było wyodrębniane. Do celów badawczych DNA zostało powielone (czy to znaczy, że zupełnie przypadkowo cząstka mnie została sklonowana? :). Powielona Sklonowana próbka została następnie poddana analizie i dnia 8 marca wyniki były gotowe.

Jaki był efekt końcowy i co ostatecznie otrzymałem? Po zalogowaniu się na portalu MyHeritage mogłem zobaczyć kilka nowych funkcjonalności. Po pierwsze - mapkę, z zaznaczonymi terenami grup etnicznych, do których należę; wykaz procentowy, jakie udziały miały poszczególne grupy etnicznych na powstanie moich genów, a także dostęp do bazy DNA Match, która daje możliwość porównania się do innych osób, które już zrobiły test. Czy byłem zaskoczony wynikami? Tak, bowiem okazało się, że mam sporą domieszkę bałkańskiej krwi, o której nic nie wiedziałem (kiedy to się stało? w którym wieku?!). Jednak podobieństwa do osób z DNA Match nie były duże, jeśli chodzi o Bałkany. Natomiast znalazłem osoby o zbliżonym DNA z Polski (tu chyba nie można mówić o zdziwieniu), Niemiec, Rosji, USA (ludzi o wyjątkowo amerykańskich nazwiskach, takich jak Górski), Ukrainy oraz Szwecji.

Mapka z zaznaczonymi obszarami mojego przybliżonego pochodzenia etnicznego.

Podsumowując, od momentu zamówienia testu do wyników minęły prawie trzy miesiące, a sama zabawa kosztowała niecałe 400 PLN (chociaż jak opisałem wyżej, jest możliwość zredukowania tych kosztów, wybierając inne metody płatności). Uważam, że przygoda z testem DNA była bardzo ciekawa i nie żałuję wzięcia udziału w tym interesującym eksperymencie. Wyniki potwierdziły to, co wiedziałem już wcześniej oraz moje przypuszczenia. Musze jednak zaznaczyć, że test nie daje całkowitej pewności. Nawet w jednej wiadomości od MyHeritage było zaznaczone, że określone podobieństwa to tylko przypuszczalne pochodzenie. W przyszłości chciałbym powtórzyć ten test, zapewne decydując się na zestaw innej firmy, by potwierdzić lub wykluczyć pewne rzeczy.

Ufam, że opisane przeze mnie doświadczenie pomoże tym z Was, którzy również myślą o sprawdzeniu swojego DNA lub są w trakcie tej przygody, a opisanie szczegółów całej procedury da lepsze wyobrażenie, jak takie badanie przebiega.


No i na sam koniec, podchodząc do tematu z dystansem, jako że wyszło mi niewielkie podobieństwo do osób z Europy Północnej a także do osób z bazy danych zamieszkujących Szwecję, nie mogę się oprzeć by nie wrzuć tego obrazka:

Kiedy otrzymasz wyniki badań o swoich przodkach i odkryjesz, że w 3% jesteś Skandynawem
Źródło obrazka: https://cheezburger.com/7824133/32-tail-wagging-good-boi-doggo-memes-to-keep-the-party-going,
data odczytu: 28.05.2020



piątek, 22 maja 2020

Skål!

Źródło obrazka: https://skal.bandcamp.com/, data odczytu: 22.05.2020.

Dziś omówimy sobie pewne wyobrażenia, które utarły się, jeśli chodzi o Epokę Wikingów. Gdybym miał wskazać najbardziej popularne staronordyckie słowo, które ciągle jest w użyciu, postawiłbym na Skål. Okrzyk ten towarzyszy wznoszeniu toastów przez współczesnych mieszkańców wszystkich krajów skandynawskich, a także został rozpromowany przez filmy (pojawił się w Sekretnym Życiu Waltera Mitty’ego a przede wszystkim używany był w serialu Wikingowie).

A skoro już jesteśmy przy temacie alkoholu, to nie można pominąć miodu pitnego. Napój pojawia się często w mitach nordyckich – jeden z nich opowiada nawet, w jaki sposób powstał ten złocisty trunek. Miód uważany był za źródło poezji (a więc to taka wena w płynie). W Skandynawii budowano specjalne sale biesiadne, które nazywały się Mjødhaller – Miodne Dwory. W poemacie Beowulf Miodny Dwór Heorot króla Hrodgara jest nękany przez trolla Grendela. 

W kulturze utarł się stereotyp wikinga pijącego hektolitry miodu. Miód był cenionym trunkiem, jednak na co dzień piło się przede wszystkim piwo. Było tańsze w produkcji i łatwiej dostępne. W wielu miastach podawano je także dzieciom do picia – trunek zawierał mniej bakterii niż sama nieprzegotowana woda i był bardziej kaloryczny, co pozwalało dostarczyć energii w zimnym północnym klimacie.

Wizualizacja Miodnego Dworu z "Beowulfa"
Źródło obrazka: https://www.ancient-origins.net/ancient-places-europe/finding-beowulf-some-famous-anglo-saxon-heroic-epic-based-truth-008580, data odczytu: 22.05.2020.

Innym znanym poglądem jest stwierdzenie, że wikingowie pijali z czaszek swoich wrogów. Skąd się to wyobrażenie wzięło? Poezja ludów nordyckich zawiera wiele przenośni (tzw. kenningi) które były dla nich zrozumiałe, ale już dla obcych niekoniecznie. XII-wieczny poemat Krákumál opowiada o ostatnich chwilach Ragnara Lodbroka. Tuż przed śmiercią dzielny wiking przemawia o radości umierania. Żywi nadzieję, że jego śmierć zostanie w krwawy sposób pomszczona a jego dusza trafi do Walhalli. Jeden z wersów poematu brzmi[1]:

Drekkum bjór af bragði ór bjúgviðum hausa.

Co można przetłumaczyć jako:

Pić będę z zakrzywionych gałęzi czaszek. 

Zakrzywione gałęzie czaszek to metafora zwierzęcych rogów, które faktycznie służyły jako naczynia i z których pijano (sam mam dwa takie rogi pitne i obiecuję sobie, że już więcej nie kupię... Przynajmniej do momentu wizyty w następnym skansenie wikingów). W Skandynawii znaleziono wiele rogów pitnych a także ich wizerunków na kamieniach runicznych. Obecnie są popularne na  festiwalach i podczas rekonstrukcji historycznych (dla zainteresowanych, można takowe nabyć w Jomsborgu na Wolinie).


Nie chcę Cię pouczać, ale czaszka twojego poległego wroga jest wielokrotnego użytku i o wiele bardziej ekonomiczna.
Źródło obrazka: https://fineartamerica.com/featured/not-to-lecture-avi-steinberg.html, data odczytu: 22.05.2020.

W XVII wieku duński uczony Ole Worm błędnie przetłumaczył Krákumálę na łacinę i miast napisać o piciu z zakrzywionych gałęzi czaszek, stwierdził, że Ragnar będzie pił w Walhalli z czaszek zabitych wrogów... Zakrzywione gałęzie czaszek czy Czaszki zabitych wrogów - kto by zauważył różnicę?

Rogi pitne nie były jednak jedynym naczyniem, z którego spożywano miód. Podczas uroczystości w Miodnych Dworach często podawano miskę z trunkiem dookoła stołu, od jednego biesiadnika do drugiego. Każdy podnosił ją, przykładał do ust i wznosił toast. I w tym momencie wrócimy sobie do początku tego tematu, rzucając więcej światła na skandynawski toast. Skål to nic innego, jak staronordyckie słowo określające miskę. Być może także podobieństwo tego słowa do innych nordyckich i angielskich słów odegrało rolę w utrwaleniu stereotypu o wikingach pijających z czaszek. Słowo Skalli to w języku islandzkim Łysina, a norweskie Skallen to właśnie określenie Czaszki. Zestawiając je z angielskim słowem Skull, można łatwo zrozumieć skąd wzięło się to mylne wyobrażenie.

Popularna szwedzka biała miska z zaokrąglonymi krawędziami (sv. Skål, rundad kant vit)
Źródło obrazka: https://www.ikea.com/se/sv/p/ikea-365-skal-rundad-kant-vit-20278351/,
data odczytu: 22.05.2020



[1] Did Vikings drink from the skulls of their enemies?, Źródło: http://www.worldtreeproject.org/exhibits/show/miscon/drinkingskulls, data odczytu: 22.05.2020.

piątek, 8 maja 2020

10.000 odwiedzin




10.000 wyświetleń – mój blog przekroczył magiczną i okrągłą granicę odwiedzin. Dzisiejszy temat nie będzie poświęcony żadnym historycznym wydarzeniom, osobom, czy mitologicznym istotom. Dziś chciałbym podsumować jak dotarłem do tego momentu.

A zaczęło się w latach 90., kiedy to w Polsce wydawany był szwedzki komiks Bamse, opowiadający o niedźwiadku, który zyskiwał niebywałą siłę po spożyciu magicznego miodu (jak typowy mieszkaniec Skandynawii). Trolle, smoki, fiordy… Jako dziecko zaczytywałem się w przygodach Bamsego. To był mój pierwszy kontakt ze Skandynawią. Następne co pamiętam w temacie to film Pogrzeb Wikinga. Było to coś innego, różniącego się od chrześcijańskiego obrządku pogrzebowego. Coś strasznego a jednocześnie fascynującego. Film przedstawiał starego marynarza, który życzył sobie, by po śmierci wyprawiono mu pochówek rodem ze Skandynawii – spalono jego ciało na łodzi.

Bamse - pierwszy Szwed, którego miałem okazję poznać
Źródło obrazka: https://hero.fandom.com/wiki/Bamse, data odczytu: 09.05.2020

Kolejne kilkadziesiąt lat to powolne poszerzanie wiedzy, czytanie książek i oglądanie filmów. Prawdziwy kontakt ze Skandynawią miałem dopiero w 2007 roku, po wygranym konkursie w Radiu Zet - główną nagrodą była wycieczka do Szwecji. Niesamowite przeżycie, pomimo, iż udało mi się zobaczyć tylko fragment Skanii, pomiędzy miastami Ystad i Malmö. W 2015 roku odbyłem szaloną wyprawę przez Norwegię (a później wracałem m.in. przez Szwecję), którą w większości opisałem już na blogu.

Joanna Gondek, Gullinbursti, 2020 rok

I tym sposobem doszliśmy do powstania samego bloga, która oficjalnie zawitał do Internetu 19 grudnia 2014 roku, tuż przed przesileniem zimowym. Pierwszym tematem był koniec i początek nordyckiego roku – Yule. Kolejny rok przyniósł przekroczenie 1000 wyświetleń na blogu. 2016 rok z kolei był czasem, gdy doszło do długiej przerwy trwającej aż do początku 2019 roku. Reaktywację mogę nazwać sukcesem - ponad połowa tematów na blogu pojawiła się w ciągu ostatniego roku. Cieszy również fakt, że oprócz treści mój blog stał się miejscem do pokazywania autorskich grafik (które przeplatają akapity także i tego tematu). Oprócz skandynawskich wierzeń pojawiło się już kilka tematów poświęconych moim wyprawom, słowiańskiej mitologii, a jeszcze w tym roku zamierzam wejść w nowy obszar, poświęcony istotom z irlandzkiego folkloru… A to tylko jeden z kolejnych kroków, które zamierzam podjąć. Ufam, że nowe materiały, jak i nowe kategorie tematyczne również Was zainteresują.

Przejdźmy teraz do statystyk. Średnio miesięcznie odwiedzają mnie 153 osoby. Najmniej gości było w październiku 2015 roku – 35, a najwięcej w marcu tego roku – 735 wyświetleń. Muszę również zaznaczyć, że okres od stycznia do kwietnia tego roku to cztery miesiące o najlepszej frekwencji w historii całego bloga. Jeśli chodzi o dni tygodnia, to większość odwiedzin ma miejsce w weekendy. Co się tyczy artykułów, niekwestionowanym królem jest temat o Szale Bitewnym. Od lutego 2015 roku nie było miesiąca by nie znalazł się w dziesiątce najchętniej odwiedzanych postów. Z tematów, które cieszą się podobnym powiedzeniem wymienię RydwanyBogów, Hávámalę, opisy Gullinburstiego oraz Krakena

Kurs na Lofoty, sierpień 2015

W 2019 roku powstała strona na Facebooku. I chociaż wejścia na nią również zwiększają się z miesiąca na miesiąc, to jednak głównym źródłem wejść na bloga ciągle jest wyszukiwarka Google. Ponad połowa wyświetleń to odwiedziny z Polski – co jest dość oczywiste, jako iż stronę prowadzę w swoim ojczystym języku. Na kolejnych miejscach są kraje takie jak Rosja, Niemcy, USA, Francja, Irlandia, Wielka Brytania i Ukraina. Do niedawna w pierwszej dziesiątce była również Norwegia i Brazylia, które obecnie ustąpiły Indonezji i… Nieznanemu Regionowi. Bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom – zainteresowanie osób na całym świecie dodaje chęci do dalszego tworzenia materiałów… Nawet jeśli chodzi o odwiedziny osób z Nieznanego Regionu, kimkolwiek te osoby są J


Joanna Gondek, Vardøger, 2020 rok


Równie ciekawa jest analiza słów, dzięki którym blog jest znajdywany w czeluściach Internetu. Moim niekwestionowanym faworytem są zapytania w stylu Czym się karmi fiord – Niezmiernie mnie cieszy, że ludzie znajdują u mnie odpowiedzi na tak trudne pytania. Z pozostałych bardzo popularnych wyszukiwań muszę wymienić: Biesiekierz Wikingowie, Samookaleczenia Wikingowie, Drakkary, Język Trolli, Nordyckie Runy, Jak dojechać do Skamieniałego Miasta/Krąg Żywiołów Ciężkowice (nawiązujące do mojej wyprawy do tamtejszego rezerwatu) oraz tajemniczy Gang słog… Stawiam butelkę miodu pitnego temu, kto mi wyjaśni, co znaczy to ostatnie i w jaki sposób powiązane jest z moim blogiem.

Gdyby ktoś na koniec mnie zapytał, jak to jest prowadzić bloga, to musiałbym sparafrazować klasyka to… Moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo że nie dobrze. Gdybym miał powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałbym, że ludzi… I oto cała prawda, bo bez Was, nie byłoby mnie piszącego dziś te słowa. Każda wizyta pokazuje mi, że historie, które opowiadam, znajdują odbiorców. Dziękuję za wszystkie dotychczasowe odwiedziny i zainteresowanie stroną. Mile widziane były (i dalej są) wszystkie konstruktywne uwagi, które otrzymywałem przez ten czas - wskazywanie błędów, sugestie (w tym te dotyczące założenia kanału na Youtube) oraz jedna propozycja tematu, która jak do tej pory się pojawiła (odnośnie artykułu o Dannebrog). Jeśli chcecie, bym poruszał następne konkretne tematy - zachęcam do pozostawia komentarzy lub do kontaktu mailowego.



Tymczasem zapraszam do odwiedzania bloga, gdzie co dwa tygodnie będzie pojawiał się nowy temat. Na sam koniec zapraszam również do polubienia strony na Facebooku oraz portfolio naszej ilustratorski, Asi Gondek.