piątek, 24 kwietnia 2020

Vardøger



Joanna Gondek, Vardøger, 2020 rok

Wyobraźcie sobie, że oczekujecie przybycia gościa. W końcu pojawia się… A po chwili w niewyjaśniony sposób znika. Następnie znów widzicie gościa, który do Was przychodzi. Pytacie go o niespodziewane zniknięcie, a on o niczym nie ma pojęcia, gdyż dopiero co przybył. Wy jesteście w szoku, bo nie rozumiecie, co przed chwilą się wydarzyło, a on zastawia się, czy nie robicie sobie z niego żartów. Czyżby omamy? Niekoniecznie. W mroźnej Skandynawii wierzono w istotę zwaną Vardøgerem, która mogła spowodować takie oto zamieszanie.

Nazwa Vardøger  pochodzi od staronordyckich słów vǫrð czyli stróż oraz hugr czyli duch. Te dwa słowa zostały połączone w idiom vardøger. Jak możemy to przetłumaczyć? Najdokładniejsze byłoby głos/obraz osoby przed jej przybyciem. I właśnie to określenie najlepiej oddaje istotę stworzenia, które naturę dziś omówimy.

Vardøger (zwany też Vardevil, Vardyvle lub Varsel) jest sobowtórem. Podobnie jak germański  Doppelgänger potrafi przybierać postać innych ludzi. Jedna tym, co go wyróżnia, jest czas, w którym się pojawia. Vardøger zjawia się bowiem przed przybyciem osoby, której wizerunek skradł. To tak, jakby mieć déjà vu, zanim coś się zdarzyło. Co jednak odróżnia go od swojego prawdziwego pierwowzoru to zachowanie. Zjawisko niekoniecznie musi łączyć się z widzeniem danego człowieka. Może to być charakterystyczny sposób chodzenia, głos dobywający się z innego pomieszczenia, pomimo, że nikogo tam nie ma, lub posługiwanie się przedmiotami właściciela, pomimo jego nieobecności.

Często zostawia po sobie złe wrażenie i psuje opinię osoby, która po nim przyjdzie. Wierzy się również, że może zwiastować nadchodzące nieszczęście. Zdarzają się jednak i przyjazne Vardøgery, które tylko ostrzegają przed zagrożeniami – te pełnią więc rolę aniołów stróżów (co nawiązuje do pierwszego członu ich imienia).

Jedna z ciekawszych współczesnych relacji o Vardøgerze pochodzi od L. Davida Leitera. Zdarzenie miało miejsce wiosną 1979 lub 1980 roku w Stanach Zjednoczonych. Poniżej przytoczę fragment tej historii[1]:

Tego dnia […] dojechałem do mojego zjazdu na rogatkach w Willow Grove i przejechałem ostatni odcinek drogi ulicami miasta. Zaparkowałem jak zwykle na podjeździe przed naszym domem, wziąłem z samochodu moją teczkę oraz sportową kurtkę i wszedłem przez frontowe drzwi, które zwyczajowo były za dnia otwarte (przez wzgląd na dwójkę dorastających dzieci, które ciągle wbiegały i wybiegały).

Moja żona była jak zwykle w kuchni, przygotowując kolację. Do tego momentu był to scenariusz który powtarzał się tysiące razy przez prawie 20 lat naszego małżeństwa. Usłyszała, jak wchodzę, wyszła z kuchni i zapytała mnie „Co robisz, wchodząc ponownie?”. Odpowiedziałem własnym pytaniem „O czym ty mówisz?”. Na co odpowiedziała „ Wszedłeś około 10 minut temu i poszedłeś na górę”. W tym momencie zacząłem się irytować jej pozornie irracjonalnymi pytaniami i rzekłem „Kochanie, o czym ty mówisz? Dopiero teraz wyłączyłem silnik samochodu na podjeździe i wszedłem do środka!”.

Odpowiedziała z rosnącym zmieszaniem i niepokojem, że chwilę temu wszedłem do domu i poszedłem na górę. Następnie, by potwierdzić to stwierdzenie zawołała naszego syna, który był na piętrze, w swojej sypialni za zamkniętymi drzwiami i spytała go „Czy słyszałeś, jak twój ojciec wchodził po schodach chwilę temu?”. Odpowiedział stłumionym głosem „Tak, mamo”. W tym momencie moja żona zdenerwowała się i nalegała, bym sprawdził wszystkie pokoje na górze w poszukiwaniu intruza, co zrobiłem sumiennie, chociaż niechętnie. Po kompletnej inspekcji, nawet w szafach i pod łóżkami, wróciłem do niej. Na górze nie było nikogo oprócz naszego syna.

W obronie mojej żony (i dla mojego dobrego samopoczucia w małżeństwie) - jest ona jedną z najbardziej racjonalnych i zrównoważonych osób, jakie znam. Nigdy nie widziałem, by wyobrażała sobie jakieś rzeczy, miała halucynacje lub zachowywała się w nienaturalny sposób – nigdy! Co więcej, nigdy jak dotąd nic takiego nam się nie zdarzyło. To samo dotyczy naszego syna.

Kiedy się uspokoiła, zaczęliśmy rozmawiać o tym, co się stało. Oprócz początkowej irytacji przez cały czas byłem spokojny. Koniec końców to ona miała dziwne doświadczenie, a nie ja. Powiedziała mi, że przed moim przyjazdem przybyłem do domu w pozornie normalny sposób, a ponieważ słyszała, jak wchodzę przez frontowe drzwi, wyjrzała z kuchni żeby mnie zobaczyć. Powiedziała, że wyglądałem zupełnie normalnie, przynajmniej fizycznie. Co ciekawe, nie wspominała, by moje ubranie było inne niż to co faktycznie miałem na sobie; jeśli więc była jakaś różnica, nie była dla niej widoczna na pierwszy rzut oka.

Co zwróciło jej uwagę, to "moje" nietypowe zachowanie. Podczas "mego" wcześniejszego przybycia spojrzała na mnie z kuchni a "ja" miałem na nią po prostu rzucić okiem z neutralnym wyrazem twarzy i pójść na górę, trzymając moją teczkę i sportową kurtkę (aczkolwiek nie skomentowała tych szczegółów). W każdym razie takie zachowanie było zupełnie do mnie niepodobne. Jak większość ludzi mam swoje przyzwyczajenia. Kiedy wracam do domu, po całym dniu nieobecności, po pracy lub innych sprawach, a moja żona nie jest na zakupach lub w dorywczej pracy, moim normalnym zwyczajem jest powitanie jej „Cześć kochanie, jak leci?”. Potem całuję ją w policzek, a jeśli jest przy zlewie lub kuchence i ma pełne ręce roboty, to całuję ją w szyję. Jest to drobny rytuał, który kultywuje wiele par. W związku z tym, podczas mojego wcześniejszego przybycia, najwidoczniej początkowo założyła, że miałem wyjątkowo ciężki dzień i byłem pochłonięty myślami.

 W dalszej części artykułu autor opisuje jeszcze jedną sytuację ze swoim Vardøgerem, a także przytacza inne przypadki. Zastanawia się również, czy zjawisko nie jest podobne do bilokacji (czyli pojawiania się w dwóch miejscach na raz). Przytacza przykład zjawiska, które jest znane wielu właścicielom zwierząt. Wiele domowych zwierzaków potrafiło przewidzieć podjęcie decyzji o powrocie przez swojego właściciela lub wyczuć moment rozpoczęcia podróży powrotnej. W artykule pada hipoteza, iż oba zjawiska mogą być powodowane tym samym mechanizmem, przez co osoba przybywająca wyprzedza w czasie swoje pojawienie się, tworząc niejako projekcję samej siebie.

Czy więc Vardøger to niezależny byt, duchowy stróż człowieka, czy też projekcja wyprzedzająca nas samych? A może sny na jawie, które nawiedzają nas w oczekiwaniu na czyjeś przybycie?

Na sam koniec zapraszam również do polubienia mojej strony na Facebooku:


https://www.facebook.com/Jak-dorosn%C4%99-zostan%C4%99-wikingiem-786573195057708/


oraz zapoznania się z portfolio Joanny Gondek, która zilustrowała dzisiejszy artykuł:

https://agsoina.artstation.com/projects



[1] The Vardøgr, Perhaps Another Indicator of the Non-Locality of Consciousness, L. David Leiter,  Journal of Scientic Exploration, Tom. 16, Numer 4, 2002, s. 623.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz