Joanna Gondek, Vardøger, 2020 rok |
Wyobraźcie sobie, że oczekujecie
przybycia gościa. W końcu pojawia się… A po chwili w niewyjaśniony sposób
znika. Następnie znów widzicie gościa, który do Was przychodzi. Pytacie go o
niespodziewane zniknięcie, a on o niczym nie ma pojęcia, gdyż dopiero co przybył.
Wy jesteście w szoku, bo nie rozumiecie, co przed chwilą się wydarzyło, a on
zastawia się, czy nie robicie sobie z niego żartów. Czyżby omamy?
Niekoniecznie. W mroźnej Skandynawii wierzono w istotę zwaną Vardøgerem, która mogła spowodować takie oto zamieszanie.
Nazwa Vardøger pochodzi od staronordyckich słów vǫrð czyli stróż oraz hugr czyli duch. Te dwa słowa zostały połączone w idiom vardøger. Jak możemy to przetłumaczyć? Najdokładniejsze byłoby głos/obraz osoby przed jej przybyciem. I
właśnie to określenie najlepiej oddaje istotę stworzenia, które naturę dziś
omówimy.
Vardøger (zwany też Vardevil, Vardyvle lub Varsel) jest sobowtórem. Podobnie
jak germański Doppelgänger potrafi przybierać
postać innych ludzi. Jedna tym, co go wyróżnia, jest czas, w którym się pojawia. Vardøger
zjawia się bowiem przed przybyciem osoby, której wizerunek skradł. To tak,
jakby mieć déjà vu, zanim coś się
zdarzyło. Co jednak odróżnia go od swojego prawdziwego pierwowzoru to
zachowanie. Zjawisko niekoniecznie musi łączyć się z widzeniem danego
człowieka. Może to być charakterystyczny sposób chodzenia, głos dobywający się
z innego pomieszczenia, pomimo, że nikogo tam nie ma, lub posługiwanie się
przedmiotami właściciela, pomimo jego nieobecności.
Często zostawia po sobie złe wrażenie i psuje
opinię osoby, która po nim przyjdzie. Wierzy się również, że może zwiastować
nadchodzące nieszczęście. Zdarzają się jednak i przyjazne Vardøgery, które tylko
ostrzegają przed zagrożeniami – te pełnią więc rolę aniołów stróżów (co nawiązuje do pierwszego członu ich imienia).
Jedna z ciekawszych współczesnych relacji
o Vardøgerze pochodzi od L. Davida Leitera. Zdarzenie miało miejsce wiosną 1979
lub 1980 roku w Stanach Zjednoczonych. Poniżej przytoczę fragment tej historii[1]:
Tego dnia […] dojechałem do mojego zjazdu na rogatkach w Willow Grove i
przejechałem ostatni odcinek drogi ulicami miasta. Zaparkowałem jak zwykle na
podjeździe przed naszym domem, wziąłem z samochodu moją teczkę oraz sportową kurtkę i wszedłem przez frontowe drzwi,
które zwyczajowo były za dnia otwarte (przez wzgląd na dwójkę dorastających
dzieci, które ciągle wbiegały i wybiegały).
Moja żona była jak zwykle w kuchni, przygotowując kolację. Do tego
momentu był to scenariusz który powtarzał się tysiące razy przez prawie 20 lat
naszego małżeństwa. Usłyszała, jak wchodzę, wyszła z kuchni i zapytała mnie „Co
robisz, wchodząc ponownie?”. Odpowiedziałem własnym pytaniem „O czym ty
mówisz?”. Na co odpowiedziała „ Wszedłeś około 10 minut temu i poszedłeś na
górę”. W tym momencie zacząłem się irytować jej pozornie irracjonalnymi
pytaniami i rzekłem „Kochanie, o czym ty mówisz? Dopiero teraz wyłączyłem silnik
samochodu na podjeździe i wszedłem do środka!”.
Odpowiedziała z rosnącym zmieszaniem i niepokojem, że chwilę temu
wszedłem do domu i poszedłem na górę. Następnie, by potwierdzić to stwierdzenie
zawołała naszego syna, który był na piętrze, w swojej sypialni za zamkniętymi
drzwiami i spytała go „Czy słyszałeś, jak twój ojciec wchodził po schodach
chwilę temu?”. Odpowiedział stłumionym głosem „Tak, mamo”. W tym momencie moja
żona zdenerwowała się i nalegała, bym sprawdził wszystkie pokoje na górze w
poszukiwaniu intruza, co zrobiłem sumiennie, chociaż niechętnie. Po kompletnej
inspekcji, nawet w szafach i pod łóżkami, wróciłem do niej. Na górze nie było
nikogo oprócz naszego syna.
W obronie mojej żony (i dla mojego dobrego samopoczucia w małżeństwie) - jest ona jedną z najbardziej racjonalnych i zrównoważonych osób, jakie znam. Nigdy
nie widziałem, by wyobrażała sobie jakieś rzeczy, miała halucynacje lub
zachowywała się w nienaturalny sposób – nigdy! Co więcej, nigdy jak dotąd nic
takiego nam się nie zdarzyło. To samo dotyczy naszego syna.
Kiedy się uspokoiła, zaczęliśmy rozmawiać o tym, co się stało. Oprócz
początkowej irytacji przez cały czas byłem spokojny. Koniec końców to ona miała
dziwne doświadczenie, a nie ja. Powiedziała mi, że przed moim przyjazdem
przybyłem do domu w pozornie normalny sposób, a ponieważ słyszała, jak wchodzę
przez frontowe drzwi, wyjrzała z kuchni żeby mnie zobaczyć. Powiedziała, że
wyglądałem zupełnie normalnie, przynajmniej fizycznie. Co ciekawe, nie
wspominała, by moje ubranie było inne niż to co faktycznie miałem na sobie;
jeśli więc była jakaś różnica, nie była dla niej widoczna na pierwszy rzut oka.
Co zwróciło jej uwagę,
to "moje" nietypowe zachowanie. Podczas "mego" wcześniejszego przybycia spojrzała
na mnie z kuchni a "ja" miałem na nią po prostu rzucić okiem z neutralnym wyrazem
twarzy i pójść na górę, trzymając moją teczkę i sportową kurtkę (aczkolwiek nie
skomentowała tych szczegółów). W każdym razie takie zachowanie było zupełnie do
mnie niepodobne. Jak większość ludzi mam swoje przyzwyczajenia. Kiedy wracam do
domu, po całym dniu nieobecności, po pracy lub innych sprawach, a moja żona nie jest na zakupach lub w dorywczej pracy, moim normalnym zwyczajem jest
powitanie jej „Cześć kochanie, jak leci?”. Potem całuję ją w policzek, a jeśli jest
przy zlewie lub kuchence i ma pełne ręce roboty, to całuję ją w szyję. Jest to
drobny rytuał, który kultywuje wiele par. W związku z tym, podczas mojego
wcześniejszego przybycia, najwidoczniej początkowo założyła, że miałem
wyjątkowo ciężki dzień i byłem pochłonięty myślami.
W dalszej części artykułu
autor opisuje jeszcze jedną sytuację ze swoim Vardøgerem, a także przytacza
inne przypadki. Zastanawia się również, czy zjawisko nie jest podobne do
bilokacji (czyli pojawiania się w dwóch miejscach na raz). Przytacza przykład
zjawiska, które jest znane wielu właścicielom zwierząt. Wiele domowych
zwierzaków potrafiło przewidzieć podjęcie decyzji o powrocie przez swojego
właściciela lub wyczuć moment rozpoczęcia podróży powrotnej. W artykule pada
hipoteza, iż oba zjawiska mogą być powodowane tym samym mechanizmem, przez co osoba przybywająca wyprzedza w czasie swoje pojawienie się, tworząc niejako
projekcję samej siebie.
Czy więc Vardøger to niezależny
byt, duchowy stróż człowieka, czy też projekcja wyprzedzająca nas samych? A
może sny na jawie, które nawiedzają nas w oczekiwaniu na czyjeś przybycie?
Na sam koniec zapraszam również do polubienia mojej strony na Facebooku:
https://www.facebook.com/Jak-dorosn%C4%99-zostan%C4%99-wikingiem-786573195057708/
oraz zapoznania się z portfolio Joanny Gondek, która zilustrowała dzisiejszy artykuł:
https://agsoina.artstation.com/projects
Na sam koniec zapraszam również do polubienia mojej strony na Facebooku:
https://www.facebook.com/Jak-dorosn%C4%99-zostan%C4%99-wikingiem-786573195057708/
oraz zapoznania się z portfolio Joanny Gondek, która zilustrowała dzisiejszy artykuł:
https://agsoina.artstation.com/projects
[1] The Vardøgr, Perhaps Another Indicator of the Non-Locality of
Consciousness, L. David Leiter, Journal
of Scientic Exploration, Tom. 16, Numer 4, 2002, s. 623.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz